49. Lands of Lore: The Throne of Chaos

PC i jego egzotyczne klony

Bardzo dawno nie było o klasycznych skokowych dungeon crawlerach, zatem dziś „Lands of Lore: The Throne of Chaos” (LOL) z 1993 roku, stworzony przez studio Westwood, znane też z dwóch pierwszych części „Eye of the Beholder” i paru innych gier w świecie AD&D, serii RTS-ów nawiązujących do Diuny, serii przygodówek „Legend of Kyrandia”, a nade wszystko serii „Command & Conquer”.

Zasadniczo „Lands of Lore” nie były tak całkiem dungeon crawlerem – bardziej przypominały serię „Wizardry”, ponieważ dużą część stanowiła rozgrywka na otwartym terenie. Jednak punktem wyjścia dla tej gry był engine „Eye of the Beholder” i w zasadzie można było nazwać „Lands of Lore” duchowym spadkobiercą „EoB2”, powstałym w wyniku tego, że panom z Westwood znudziło się robienie gier opartych na papierowym systemie Advanced Dungeons & Dragons i woleli zająć się czymś prostszym. Rzeczywiście wyszła im prostsza gra, czy też uproszczona, pozbawiona liczbowych cech postaci i z całkowicie ukrytym systemem liczenia obrażeń. Nie była jednak zła – dużo gorszym następstwem było spapranie „EoB3” (ukazał się w tym samym roku) przez wewnętrzny zespół deweloperski Strategic Simulations, oficjalnego wydawcy gier komputerowych związanych z AD&D.

„Lands of Lore: The Throne of Chaos” odniosły wielki sukces, dzięki czemu cztery lata później wydano kontynuację, a po 6 latach – trzecią część. Niestety te dwie gry odeszły mocno od oryginalnej formuły, przede wszystkim na rzecz całkowicie swobodnego ruchu i walki w czasie rzeczywistym. Trójka spotkała się zresztą z raczej chłodnym przyjęciem.

W pierwszej części gry, jak wspomniałem, poruszamy się skokowo, obracamy co 90 stopni, a mapa składa się z kwadratów. Świat obserwujemy oczywiście z perspektywy pierwszej osoby (FPP), czyli jakby własnymi oczami, a walka odbywa się – tak jak w Beholderach – w pseudoturach. Po wykonaniu ataku musimy odczekać, aż jego przycisk się zregeneruje (tzw. cooldown), a tempo tego procesu zależy m.in. od używanej przez nas broni. Sztyletem możemy machać o wiele szybciej niż dwuręcznym toporem, tyle że zadaje on o wiele mniejsze obrażenia. Prócz broni konwencjonalnej możemy też posługiwać się magią, a umiejętności postaci dzielą się na trzy grupy – talenty wojownika, łotrzyka i maga. Na początku rozgrywki można wybrać jedną z czterech postaci, specjalizujących się w poszczególnych talentach (czwarta jest chłopcem do wszystkiego). Natomiast drużyna gracza może liczyć maksymalnie trzy osoby, ale postaci niezależnych jest w grze o wiele więcej, podobnie jak w Beholderach.

W grze występują też inne elementy ekwipunku, takie jak zbroje i biżuteria, a także przedmioty jednorazowe w rodzaju eliksirów zdrowia i many, ziół leczniczych, kluczy i wytrychów, antidotum na trucizny itp. Występują także pieniądze, sklepy, w których można je wydawać, skrzynki ze skarbami, czyli typowy stuff z fantasy RPG. Warto zauważyć, że podobnie jak w „Betrayal at Krondor” i serii „The Elder Scrolls”, umiejętności gracza rozwijają się wskutek ich używania.

Fabuła gry polega, a jakże, na ratowaniu świata przed siłami zła. Jesteśmy człowiekiem króla Ryszarda rezydującego na zamku Gladstone. Na wieść, że niegrzeczna wiedźma Scotia zdobyła maskę Netheru, zapewniającą dowolną moc oraz możliwość zmieniania kształtów, Rysiek wysyła nas po Rubin Prawdy. Rubin ten jest jedną z części broni, która mogłaby posłużyć do pokonania posiadacza maski Netheru. Jednak wiedźma nie jest taka głupia – przejmuje go wcześniej, a potem wpada do Gladstone niczym Czarnek do MEN-u, truje królowi, to jest pardą, truje króla i ucieka. No a my musimy sprzątać ten bałagan.

Po drodze przemierzamy sporą połać świata (podzielonego na krainy i lokacje, czasem wielopoziomowe), zwiedzamy, poznajemy nowych ludzi i zabi… a nie wróć, to nie ten slogan. Poznajemy różnych ludzi i nieludzi, a niektórzy z nich przyłączają się do drużyny. Najciekawszym z nich jest czwororęki reptilianin Baccata, któremu można dać do rąk dwa egzemplarze broni (pozostałym postaciom tylko jeden). Po drodze czeka nas wiele walk, trochę rozmów i liczne łamigłówki, podobne do tych z serii „EoB”.

Pod względem technicznym gra jest bliźniaczo podobna do Beholderów, wygląd ekranu jest bardzo zbliżony, a interfejs prawie taki sam. Pierwotna wersja ukazała się na dyskietkach, miała muzykę midi i grafikę VGA niskiej rozdzielczości (320×200 w 256 kolorach), aczkolwiek bardzo efektowną, obejmującą m.in. efekt mgły, z wieloma znakomitymi statycznymi ilustracjami i „filmowymi” przerywnikami. W drugiej części mieliśmy już grafikę wysokiej rozdzielczości, czyli 640×480, oraz postacie nie rysowane, a będące zdigitalizowanymi aktorami, aczkolwiek sufit w pomieszczeniach zamkniętych wciąż wisi tam nam tuż nad głową.

W 1994 roku wydano wersję „The Throne of Chaos” na płycie CD, wzbogaconą o 130 MB zdigitalizowanych wypowiedzi postaci. Króla Ryszarda dubbinguje nie kto inny, jak sam Patrick Stewart, który czyta też narrację w niektórych przerywnikach. Podobno Stewart, wsławiony już wtedy rolą kapitana Picarda w serialu „Star Trek: The Next Generation” (kręconym od 1987), przybył do studia i stwierdził, że jego gaża w wysokości 30 tysięcy dolarów oznacza, że jest do dyspozycji przez trzy godziny (ale wszystkie swoje voiceovery nagrał przed upływem tego czasu).

Screenshoty z różnych stron internetowych

Kategorie:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *