Z okazji kolejnego jubileuszowego odcinka – perła. Cały cykl o minerałach zaczął się od kamieni o walorach jubilerskich, surowcem jubilerskim jest też bursztyn, więc o perle napisać niejako wypada, skoro jest stosowana do celów zdobniczych od tysięcy lat. Formalnie rzecz biorąc, perła nie jest minerałem, aczkolwiek składa się z minerałów w formie bardzo drobnokrystalicznej, głównie aragonitu, czasem jeszcze kalcytu. Oba są naturalnie występującymi postaciami węglanu wapnia CaCO₃, ale sama perła jest produktem „organicznym” w tym sensie, że jest wytwarzana przez organizmy żywe. „Organiczne” pochodzenie ma też pewna liczba minerałów: przede wszystkim minerały wapienne i bursztyn, ale także te, które wydzielają się z odchodów, np. guana – muluit, strengit, triazolit, leukofosfit i saletry. Wchodzą one w skład skał organogenicznych i czasem chemogenicznych (pisałem o nich w odcinku o skałach osadowych).
Węglan wapnia stanowi ok. 91% perły słonowodnej, 4% to woda morska, a reszta to związki rzadszych pierwiastków (np. selenu, kadmu, telluru, berylu, toru), powodujące barwę i opalizującą poświatę perły. Na początku XXI wieku japońscy naukowcy odkryli, że perły zawierają też pewne białka, które odpowiadają za uporządkowanie i stabilizację struktury perły.
Nazwa „perła” (i jej bardzo podobne odpowiedniki w innych językach europejskich) pochodzi od łac. perna, oznaczającego rodzaj małży z rodziny omułkowatych. W językach indoeuropejskich na określenie perły funkcjonują też słowa pochodzące od staroperskiego margārīta, co z kolei dało pochodzenie imionom kobiecym w rodzaju Margarita i Małgorzata oraz, niestety, margarynie, którą nazwano tak z uwagi na jakoby perłowe zabarwienie tego świństwa.
Powstanie perły jest reakcją na pojawienie się ciała obcego w tkance miękkiej. Nieszczęśnik, któremu do środka muszli dostało się (albo zostało włożone przez złośliwego człowieka) np. ziarnko piasku, zaczyna je obudowywać węglanem wapnia. No i zamiast przemęczyć się z małym ziarenkiem, musi znosić odtąd coraz większe kulki, tyle że gładkie, nie chropowate. I tak całymi latami, a perła rośnie, rośnie… Największą znaną perłą jest Puerto Princesa o nieregularnym kształcie, długości 67 cm, szerokości 30 cm i wadze 34 kg! Jej wartość szacuje się na 100 milionów dolarów, aczkolwiek trudno jej przypisywać walory jubilerskie. Została znaleziona przez filipińskiego rybaka prawdopodobnie około 2006 roku i przez 10 lat przeleżała u niego pod łóżkiem…
Perły o jakości jubilerskiej wytwarzają przede wszystkim małże z rodziny perłoplawowatych, a także ślimaki morskie z rodzaju Melo, przydacznia olbrzymia (największy małż na świecie, którego muszla może osiągać nawet 120-150 cm średnicy), małże z rodziny przegrzebkowatych (to te, którymi ozdabiała swój ogród rodzina Muminków, jak widać na ilustracjach Tove Jansson), małże z rodzaju przyszynka (zwane też szołdrami), paua (jadalny nowozelandzki ślimak morski należący do uchowców), ślimak skrzydelnik wielki z Karaibów, drapieżny ślimak morski Triplofusus giganteus (jeden z największych ślimaków na świecie, o muszli dorastającej 60 cm długości).
Praktycznie wszystkie inne mięczaki również potrafią tworzyć perły – wiele gatunków małży, niektóre ślimaki. Perły wytwarzały też wymarłe zwierzęta z kladu Conulariida, należące prawdopodobnie do parzydełkowców, tyle że w ich przypadku był to perły zbudowane z fosforanu(V) wapnia, a taki skład sprawia, że perła nie ma walorów ozdobnych.
Bardzo często zwierzęta wytwarzające perły mają też muszle wyłożone od wewnątrz tą samą substancją, która nazywa się wtedy macicą perłową. Z uwagi na piękny wygląd macica perłowa również znajduje wiele zastosowań zdobniczych – używa się jej np. do produkcji okładziny do pokrywania mebli lub instrumentów muzycznych (np. akordeonów, przycisków saksofonów i trąbek), wyrobu guzików, wisiorków, bransoletek; próbuje się też stosować ją w medycynie, do przeszczepów kostnych i rekonstrukcji kości.
Naturalne perły stanowią ogromną rzadkość, dlatego próbuje się „zachęcać” mięczaki do wytwarzania pereł albo produkuje ich imitacje. Pionierami tego pierwszego pomysłu byli Chińczycy (X-XII wiek n.e.), aczkolwiek początkowo miało to postać umieszczania wewnątrz muszli mięczaków „foremek”, które małż wypełniał macicą perłową, tworząc figurki Buddy itp. gadżety. Hodowla pereł cały czas miała miejsce w Chinach, ale nowoczesne metody opracowali po I wojnie światowej Japończycy. Produkcją pereł hodowlanych zajmowała się firma Mitsubishi, początkowo używano do tego lokalnego gatunku małża dającego względnie niewielkie perły (w większości o średnicy poniżej centymetra), a perły hodowlane różniły się od naturalnych złotym połyskiem. Dziś perły hodowlane stanowią 99% pereł dostępnych na rynku, są wytwarzane w wielu kolorach (dzięki podawaniu do małża odpowiednich związków, np. chlorek kobaltu(III) daje perły różowe). Rozpoznaje się je wyłącznie na podstawie prześwietlenia promieniami X – perły z hodowli słonowodnych zawierają duży rdzeń, natomiast te ze słodkowodnych nie i dlatego są uważane za cenniejsze. W obu przypadkach – tak samo jak egzemplarze wydobyte z naturalnych perłopławów) – perły wymagają wypolerowania.
Pomysł wytwarzania imitacji pereł też nie jest specjalnie nowy. Około 1680 roku Francuz Pierre Jacquin opracował metodę produkcji sztucznych pereł z mlecznego szkła przetapianego na kuleczki. Szkło powlekał następnie specjalną pastą złożoną z opiłków srebra, miedzi i ołowiu, zmielonych łusek leszcza oraz kleju rybiego (stosowanego w tym celu i dzisiaj). Te „perły” można było polerować, były jednak bardzo kruche i rozsypywały się np. przy upadku na podłogę.
Najlepsze imitacje pereł są wyrabiane z macicy perłowej – albo z wyciętych i oszlifowanych fragmentów (np. tzw. czeskie perły), albo ze sproszkowanej i spieczonej. Imitacje produkuje się też z mieszanki bawełny z miką, szkła, alabastru, koralu, hematytu, a nawet plastiku – w tym przypadku kulki surowca pokrywane są odpowiednią mieszanką nadającą perłowy połysk i właściwe zabarwienie. Imitacje pereł mają na ogół znikomą wartość.
Wróćmy jednak do pereł naturalnych i ich klasyfikacji. Po pierwsze – kształt: perły są zwykle prawie kuliste, czasem owalne lub łezkowate (gruszkowate), niekiedy mają też spłaszczenie z jednej strony. Perły rzeczywiście kuliste są bardzo rzadkie i bardzo drogie. Perły o bardziej nieregularnym kształcie nazywane są perłami barokowymi. Z kulistych pereł najczęściej wyrabia się naszyjniki (tzw. „sznury pereł”) i bransoletki, z owalnych lub gruszkowatych – kolczyki i wisiorki, ze spłaszczonych – pierścionki. Dawniej perłami często wyszywano też różne elementy ubioru.
Po drugie – barwa: uzyskanie konkretnego zabarwienia pereł hodowlanych i sztucznych to żadna sztuka, dlatego skupimy się na perłach naturalnych. Zdecydowanie najczęstszym zabarwieniem jest białe lub srebrzystobiałe, dość często występują też czarne perły. Inne barwy naturalne pereł to (od częstszych do najrzadszych) różowa, niebieska, żółtopomarańczowa (o kolorze szampana), zielona i fioletowa.
Pozyskiwanie naturalnych pereł jest zadaniem trudnym, żmudnym i niebezpiecznym, przynajmniej jeśli chodzi o perły słonowodne. Ze słodkich wód – rzek i jezior – uzyskiwano perły względnie łatwo. Zajmowano się tym przede wszystkim w Europie Wschodniej. Niejednokrotnie w średniowieczu i później wschodnioeuropejscy władcy imponowali posłom z Zachodu dzięki strojom bogato naszywanym perłami. Jednak perły te pochodziły od innego rodzaju mięczaków, przez co miały mniejszą trwałość i gorszy wygląd. Blask traciły po roku, po kilku latach żółkły, a po stu latach rozsypywały się w pył.
Ciekawą pomyłkę popełnia J.R.R. Tolkien w jednym z utworów na temat Drugiej Ery. Opisując bogactwa Gondolinu wymienia perły jako jeden z rodzajów „drogich kamieni” wydobywanych przez elfy z okolicznych gór… Z kolei Juliusz Verne w 20 tysiącach mil podmorskiej żeglugi opisuje ogromną perłę hodowaną przez kapitana Nemo w organizmie przydaczni olbrzymiej. Powieść ta zawiera sporo informacji o poławianiu pereł, choć może częściowo już zdezaktualizowanych. Najzabawniejsze jest tam przejęzyczenie obawiającego się rekinów profesora Arronaxa, który opisując przemysł poławiania pereł w Azji południowej, stwierdza, że „perłołówstwo pod Cejlonem wydzierżawione jest za roczną opłatą trzech milionów żarłaczy”…
Poławianie pereł słonowodnych znamy co najmniej od przełomu er – opisuje to Pliniusz Starszy (I wiek n.e.), przekazy chińskie (II-III wiek n.e.) oraz starożytna cejlońska kronika Mahavansa (V wiek n.e.). Wiadomo jednak, że zajmowano się tym już wcześniej, prawdopodobnie nawet 3-4 tysiące lat temu. Oczywiście trudniący się tym nurkowie nie mieli do dyspozycji żadnego sprzętu poza torbą, nożem umożliwiającym odrywanie muszli od podłoża i kamieniem służącym za balast, dzięki któremu szybciej się zanurzali. Wiadomo, że człowiek bez treningu może wytrzymać pod wodą do minuty, natomiast wyćwiczeni nurkowie bez problemu osiągali do pięciu minut, a opowiadano i o takich, którzy przebywali w zanurzeniu 10 czy kilkanaście minut. Czas jest ważny, bo im dłużej nurek przebywa pod wodą, tym więcej perłopławów może zebrać.
Jednak nurkowanie na głębokość przekraczającą 10 metrów niesie pewne zagrożenie. Otóż, jak być może czytelnik pamięta z lekcji chemii, rozpuszczalność gazów w wodzie jest proporcjonalna do ciśnienia. Im większe ciśnienie, tym więcej powietrza rozpuści się zatem we krwi nurka. Ale jeśli się szybko wynurzymy, szybki spadek ciśnienia spowoduje gwałtowne wydzielanie się „nadmiaru” gazów rozpuszczonych we krwi. Krew zacznie się wtedy pienić, a to spowoduje rozerwanie ścianek naczyń włosowatych, zwłaszcza tych w pęcherzykach płucnych – jest to tzw. choroba kesonowa. Dla uniknięcia choroby kesonowej należy wynurzać się powoli albo robić przerwy podczas wynurzania. Jest to powszechna praktyka u osób nurkujących z akwalungiem, jednak kiedy nie ma się akwalungu, nie ma się też na to czasu. Poławiacz pereł korzystający wyłącznie z własnych płuc musi się wynurzyć, zanim się utopi – a potem dostaje krwotoku wewnętrznego i wypluwa własne płuca…
Inną metodą uniknięcia choroby kesonowej, oczywiście również niedostępną dla poławiaczy pereł przez większość czasu istnienia tego zawodu, jest zastosowanie do oddychania mieszanki helowo-tlenowej zamiast powietrza. Podstawowym problemem przy nurkowaniu jest w istocie główny składnik powietrza, azot, gdyż w największej ilości rozpuszcza się we krwi pod zwiększonym ciśnieniem. Natomiast hel, najlżejszy gaz szlachetny, jest bardzo słabo rozpuszczalny w wodzie, więc w o wiele mniejszym stopniu przyczynia się do przerobienia krwi na wodę sodową. Dodatkowym bonusem jest tu możliwość udawania kaczora Donalda. Barwa dźwięku zależy od prędkości dźwięku, ta zaś – od gęstości ośrodka, a mieszanka helowo-tlenowa ma o wiele mniejszą gęstość niż powietrze. Z tego powodu osoby używające tej mieszanki mówią o wiele wyższym głosem, przypominającym disnejowskiego bohatera… Jeśli ktoś chciałby poeksperymentować z użyciem baloników napełnianych helem, to zalecam ostrożność i wdychanie tylko małych porcji tego gazu. Napełnienie płuc samym helem może prowadzić do uduszenia się – odnotowano nawet przypadki zgonu z tej przyczyny.
Po tej dygresji wracamy do pereł: po wyłowieniu małża trzeba go otworzyć i sprawdzić, czy zawiera perły. Jest to oczywiste w hodowli pereł (tam małżom wtyka się zwykle kilkanaście „inicjatorów” na osobnika), ale raczej nieczęste u „dzikich” małży perłonośnych. Dawniej nie była rzadkością sytuacja, że cała torba perłopławów wydobytych przez poławiacza z narażeniem życia w ogóle nie zawierała pereł (niektóre źródła podają 3-4 perły na 3 tony wydobytych małży, z kolei reportażysta Wiesław Górnicki pisze, że średnia perła 5÷8,5 mm pojawia się raz na 85 tysięcy wyłowionych małży, duża 9-10 mm, raz na ćwierć miliona, a większe raz na 16 milionów).
Obszarów naturalnego występowania perłopławów nie ma na Ziemi zbyt dużo – od starożytności pozyskiwano je w Zatoce Perskiej, na Morzu Arafura, Morze Południowochińskim, wokół Sri Lanki. Później odkryto też ławice perłopławów w archipelagu Moluków, Indonezji, a także w Nowym Świecie, np. na Morzu Karaibskim, w Zatoce Meksykańskiej i u wybrzeży Wenezueli.
Wszystko to sprawia, że prawdziwe słonowodne perły były zawsze w cenie. Górnicki podaje w zbiorze „Od fiordu do atolu”, napisanym w połowie lat 70., że potrójny naszyjnik z pereł kosztował wtedy w USA 175 tysięcy dolarów, co odpowiadało 35-letnim zarobkom przeciętnego amerykańskiego pracownika. Ale już w starożytności i średniowieczu perły osiągały wysokie ceny – podobno Karola Wielkiego stać było na wprawienie tylko jednej perły w cesarską koronę.
Trwałość pereł, czy to naturalnych, czy hodowlanych, nie jest zbyt duża. Zwłaszcza jeśli porównywać je z kamieniami szlachetnymi, które są tak trwałymi związkami chemicznymi, że mogą bez uszczerbku przetrwać setki milionów lat albo i więcej (przypomnę tu diamenty, które mogą sobie liczyć nawet ponad 3 miliardy lat). Z czasem perły tracą połysk, za co odpowiada m.in. rozpad radioaktywnego toru. Aragonit i kalcyt nie są zbyt twardymi minerałami (odpowiednio 3,5-4 i 3 w skali Mohsa), mogą się więc łuszczyć i kruszyć.
W szczególnych warunkach perły mogą jednak przetrwać długo. W 2017 roku w Australii Południowej wykopano kilka „zopalizowanych pereł”, pochodzących od zwierząt, które żył w tamtejszym śródlądowym morzu 65 milionów lat temu. Piszę to w cudzysłowie, gdyż nie do końca jeszcze wiadomo, ile tak naprawdę zostało w nich pereł – wszelkie badania trzeba prowadzić ostrożnie, by nie uszkodzić tak cennych egzemplarzy (cennych dla nauki – ich wartość jubilerska jest bliska zeru). Metodą tomografii neutronowej stwierdzono w laboratorium australijskiej Organizacji Nauki i Technologii Jądrowej w Sydney, że ich wnętrze wykazuje charakterystyczną dla pereł strukturę warstwową (węglan wapnia jest na perle osadzany sezonowo). Opal jest jedną z postaci uwodnionej krzemionki SiO₂·nH₂O, a opalizacja jest procesem zastępowania minerałów węglanu wapnia w skamielinach, np. w kościach i muszlach. Jeśli ten proces zaszedł w całej grubości owych „pereł”, są one dziś perłami tylko formalnie, co jednak nie umniejsza niezwykłości tego znaleziska.
Poza jubilerstwem perły, a konkretniej proszek perłowy, otrzymywane przez zmielenie egzemplarzy ważących poniżej ¾ karata (czyli bezwartościowych dla jubilera), stosuje się do szlifowania soczewek, badań biochemicznych oraz w „medycynie” ludowej niektórych regionów, np. Indii i Bliskiego Wschodu.
W przeróżnych okresach historycznych, kulturach i miejscach perła oznaczała głównie czystość, wierność, mądrość zyskiwaną dzięki doświadczeniu. W starożytnym Rzymie perła była symbolem bogactwa; Juliusz Cezar zakazał jakoby noszenia pereł niższym klasom społeczeństwa. Perła jako symbol zamożności występuje też w wielu dziełach sztuki, np. na obrazach Vermeera „Ważąca perły” i sławnym portrecie „Dziewczyna z perłą” (aczkolwiek nie jest pewne, czy kolczyk widniejący na tym obrazie rzeczywiście zawiera perłę). W Ewangelii Mateusza perła jest metaforą Królestwa Bożego(?), przydomkiem „Pearl” obdarzono Janis Joplin. Wspomnijmy wreszcie, że nazwę „Czarna Perła” nosi piracki okręt Jacka Sparrowa. O, przepraszam, kapitana Jacka Sparrowa.
[źródła: W. Górnicki Od fiordu do atolu, KAW, Warszawa 1977; Wikipedia; „The World’s First Recorded Opalised Pearls Discovered”, https://www.geologyin.com/2017/09/the-worlds-first-recorded-opalised.html?fbclid=IwAR2QrsVo5HciYznTjTf0pGUVf1-bl4HzdB2uUByKoh33I1izD4BWilAP8PY, dostęp 6.06.22; The Pearl Source Blog, https://www.thepearlsource.com/blog/pearl-meaning-the-myths/, dostęp 15.06.22]
[zdjęcia: za pośrednictwem strony gemdat.org – Palagems × 3, gemselect.com × 3; MASAYUKI KATO – MASAYUKI KATO's file, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=15010818; zopalizowane perły – SA Museum]