Microsoft Windows, Nintendo Switch, PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series X/S
Pora na kolejną indie perełkę z ubiegłego roku. „Dredge” (2023) to gra nowozelandzkiego studia Black Salt Games (wydana przez Team 17, sławne studio z tradycjami, najbardziej znane jako twórca serii „Worms”), a usłyszałem o niej dzięki blogowi Nie wszystek ogram, zajmującego się oczywiście grami.
Wikipedia określa „Dredge” jako fishing game, czyli grę polegającą na łowieniu ryb, jednakże nie jest to całkiem słuszne zaszufladkowanie – i to nie tylko dlatego, że prócz ryb kostnych i chrzęstnych łowimy tam jeszcze głowonogi, skorupiaki, a czasem zdarzy się nawet ślimak. Przede wszystkim fishing game, gatunek niszowy, aczkolwiek mający wiernych fanów jest symulatorem, a zatem grą o wysokim stopniu realizmu. Tytuły takie jak „Ultimate Fishing Simulator”, „Professional Fishing”, „Fishing Planet”, „Bassmaster Fishing”, „Euro Fishing”, „Russian Fishing” wymagają znajomości sprzętu wędkarskiego, obyczajów ryb oraz wpływu warunków pogodowych i pory dnia na to, co da się złapać. Prócz tego istnieje grupa gier ograniczonych wyłącznie do wędkowania, ale bardziej przyjaznych dla przeciętnego gracza albo wręcz rozrywkowych, takich jak „Cat Goes Fishing”, „Exquisite Fishing” czy „Idle Fishing”. Wędkarskie minigierki są żelaznym punktem wielu RPG, a nawet gier akcji, jak np. „Far Cry 5”. I to powszechne występowanie wędkarstwa w grach jest czymś zadziwiającym, zwłaszcza jeśli uwzględnić, że w przypadku komputerowej symulacji odpada bardziej rozrywkowy aspekt tej aktywności, to jest tankowanie płynów mniej lub bardziej procentowych na łonie przyrody. Ale z drugiej strony komputerowa gra w wędkarstwo nie wymaga od człowieka zrywania się przed świtem…
Po tej dygresji wróćmy do tematu: „Dredge” jest grą, która aspekt symulacyjny traktuje w sposób przyjemnie umiarkowany. Owszem, rodzaj łapanych ryb zależy tam od miejsca, a konkretniej biomu: mamy tam wody przybrzeżne, płytkie, oceaniczne, mangrowe, wulkaniczne, abysalne i hadalne, zaś w dodatku „The Pale Reach” dochodzą jeszcze arktyczne. (W ramach elementu edukacyjnego: abyssal albo abisal to najgłębsza strefa głębokich wód oceanicznych, pozbawiona dostępu światła słonecznego. To tam żyją mało znane, potwornie wyglądające gatunki w rodzaju połykacza albo Melanocestusa. Z kolei hadal to wody rowów oceanicznych, głębokość ponad 6 km).
Wymaga to od gracza posiadania sprzętu dostosowanego do biomu (na szczęście nie trzeba przejmować się przynętą). Inne gatunki pojawiają się w dzień, inne w nocy, a te rzadsze występują tylko w określonych miejscach swojego biomu. Nie musimy jednak zawracać sobie głowy sprawdzaniem kierunku wiatru, prądów ani innych tego typu czynników. To tyle, jeśli chodzi o fishing game.
Drugim aspektem gry, potraktowanym (na szczęście) jeszcze oględniej, jest aspekt zręcznościowy. Łowienie ryb (na wędkę) jest bowiem – jak to często w takich grach bywa – minigierką opartą na refleksie. Na szczęście da się złagodzić jej kryteria. Trzeba nacisnąć klawisz interakcji, gdy wskaźnik znajduje się w zielonej strefie. Ta minigierka ma bodajże cztery wersje, rozmiary stref i szybkość poruszania się wskaźników zależą od gatunku ryby. Szczególną uwagę należy zwracać na żółte strefy/wskaźniki – dzięki nim łapie się rekordowe egzemplarze ryb, za które płacą nam ekstra (bo łowimy po to, żeby zarobić – a po co mamy zarabiać, o tym później). Łowienie na wędkę może się odbywać w specjalnych miejscach, w których woda jest zmącona (widać tam też, co się wyłowi). Ryby można też łowić za pomocą sieci ciągniętej za łodzią, co jest o tyle wygodniejsze, że odbywa się samoczynnie, a połowy nie zajmują nam miejsca w ładowni.
Łowimy przede wszystkim rzeczywiste gatunki ryb, głowonogów i skorupiaków. Od czasu do czasu trafia się nam egzemplarz z aberracją – te są cenniejsze od zwykłych egzemplarzy, choć nie tak cenne, jak egzemplarze rekordowe. Prawdziwych gatunków i aberracji jest w grze prawie 180. Jeszcze rzadziej trafiają się nam egzemplarze chore – tych należy pozbyć się jak najszybciej (można je nawet wyrzucić), ponieważ choroba przenosi się na inne ryby i poważnie obniża ich wartość. Aha, i jeszcze jedno – złowione ryby nie są wiecznotrwałe – z upływem czasu psują się i też tracą na wartości. Połowy trzeba sprzedać do dwóch dni od złowienia, inaczej zmienią się w bezwartościową zgniliznę. Skorupiaki łowimy przeważnie w nieco inny sposób niż ryby, a mianowicie do specjalnych koszy-pułapek, które wrzucamy do wody, a potem regularnie odwiedzamy. Kosze mają określoną pojemność i trwałość – gdy się zepsują, trzeba je wyciągnąć na pokład i naprawić w mieście.
Prócz żywych stworzeń możemy też „łowić” przedmioty: kosztowności do sprzedania w mieście, deski, płótno i części mechaniczne do ulepszania naszej łódki, trybiki do prowadzenia „badań naukowych” oraz przedmioty do głównego wątku.
Pojawia się tu kwestia zadań do wykonania – główny wątek obejmuje znalezienie pięciu reliktów, a żeby tego dokonać, trzeba też wykonać niewielkie ciągi misji. Prócz tego można wykonać cały szereg zadań pobocznych, np. od zakapturzonych postaci na małych wysepkach (każdej trzeba dostarczyć trzy wymagane ryby) albo od mieszkańców różnych miejsc. Mamy tu więc aspekt przygodówkowy, a jest i element RPG, ponieważ naszą łódkę możemy ulepszać i prowadzimy w tym celu wspomniane badania. Czyli „Dredge” jest wielogatunkową hybrydą, która w żadnym razie nie ogranicza się do symulacji łowienia.
Całość jest podlana sosem lovecraftowskim: pływanie w nocy jest niebezpieczne, bo dzieją się dziwne rzeczy, np. pojawia się kuter-widmo albo wielka ryba pałająca żądzą skonsumowania nas (niestety gastronomicznego) i ogólnie zaczynamy popadać w obłęd jak Antek M. Przy wyższym poziomie naszego zaniepokojenia na oceanie pojawiają się dodatkowe, niewidoczne z daleka skały i biada nam, jeśli nie mamy działającego reflektora. Najbezpieczniej jest więc wtedy zawinąć do jakiejś przystani i przespać się do rana – tyle że w nocy pojawiają się cenniejsze gatunki ryb, które czasem koniecznie musimy złowić, by pchnąć akcję naprzód…
Fabuła gry zaczyna się od tego, że płyniemy sobie kuterkiem nie wiadomo skąd do nie wiadomo dokąd, ale łapie nas sztorm i niestety mianuje rozbitkiem.
Budzimy się w miasteczku Greater Marrow, którego burmistrz pomaga nam stanąć na nogi, dając nam jakąś starą krypę na kredyt. Kredyt spłacamy z zysków ze sprzedaży ryb i idzie to naprawdę szybko, z kolei nazbieranie funduszy i surowców na pełne ulepszenie łódki i odblokowanie wszystkich elementów sprzętu zajmie jednak te kilkanaście godzin.
W międzyczasie poznamy Kolekcjonera mieszkającego na pobliskiej wysepce i otrzymamy od niego zlecenie, która stanie się osią fabularną gry – jak już wspomniałem, trzeba znaleźć pięć reliktów, które zatonęły tu i ówdzie. A gdy już je znajdziemy, czeka nas wybór jednego z dwóch możliwych zakończeń, z których jedno jest złe, a drugie jest złe. Żeby jednak być uczciwym recenzentem, muszę dodać, że istnieje między nimi pewne drobna różnica: otóż jedno zakończenie jest złe dla całego świata, a drugie – tylko dla nas.
Świat gry składa się z pięciu niewielkich archipelagów (patrz mapka).
Centralny The Marrows jest tym, do którego trafiamy na początku rozgrywki – konkretniej do miasteczka Greater Marrow, w którym rezyduje handlarz rybami, stocz… niowczyni (u której naprawiamy i ulepszamy statek) oraz ważna dla głównego wątku latarniczka. Naprzeciwko znajduje się miasteczko Little Marrow, w którym mieszka jedyny handlarz kosztownościami; wody między tymi dwoma wyspami są bezpieczne i nocne koszmary nie powinny nam tu grozić. Na południu znajduje się wysepka z tajemniczą rezydencją, w której wykonujemy kolejne etapy głównego wątku i poznajemy zaklęcia (np. teleportacyjne, ochronne albo wyławiające samoczynnie wszystkie rybki z danej ławicy). Na archipelagu tym panuje „klimat umiarkowany”, a połowy ryb nie wymagają tu bardziej skomplikowanego sprzętu poza oceanicznym.
Podobnie wygląda południowo-wschodni archipelag Gale Cliffs, aczkolwiek jego wysepki układają się w dość skomplikowany labirynt, w którym trzeba uważać na ciasnotę (łódka ma pewną bezwładność, ponadto uderzenia w ląd ją psują), a niektóre przejścia udrożnić dynamitem. Zamieszkuje tu też pewna wredna ryba, która będzie atakować naszego Titanica. Ponadto mamy tu miasteczko wielorybników, u których dostępne są duże zapasy dynamitu.
Po przeciwnej stronie, czyli na północnym zachodzie, znajduje się Twisted Strand, również labiryntowy archipelag namorzynowy (czyli trzeba tu posiadać odpowiednie wędki i sieci, żeby łowić potrzebne rybki). Poza tym warto zabrać ze sobą dynamit w celu otwierania skrótów. Pośrodku znajdziemy lotnika, którego eskadra się tu rozbiła – jeśli mu pomożemy, otrzymamy od niego jeden z reliktów do głównego wątku.
Z kolei na południowym zachodzie znajdziemy Stellar Basin, archipelag o kształcie tropikalnego atolu. Niestety pośrodku, w największej głębi, zamieszkuje olbrzymia ośmiornica, która da nam po twarzy, jeśli się do niej zbliżymy (a właśnie pośrodku można wyłowić kolejny relikt do głównego wątku). Aby ją unieszkodliwić, trzeba uruchomić sygnalizator odstraszający, a w tym celu musimy pomóc badaczce mieszkającej w ruinach starej twierdzy. Tym razem dynamit nie jest potrzebny, ale koniecznie musimy mieć sprzęt do łowienia w abyssalu i hadalu.
Wreszcie na północnym wschodzie jest najbardziej nieprzyjazny archipelag, Devil’s Spine, znajdujący się nad podmorskim wulkanem – czyli tu będziemy potrzebować sprzętu do łowienia na wodach wulkanicznych. Zdobycie reliktu wymaga tym razem rozwiązania problemu w starożytnej świątyni (a w tym celu musimy dostarczyć określone ryby oraz kraby z tego biomu). I tu są przeszkadzajki: po pierwsze, jakiś wielki ryb, który podgryza nam łódkę, gdy nas dopadnie, a po drugie, współpracujące z nim stada wrednych rybek, które nas spowalniają.
Dodatek uzupełnił świat o jeszcze jeden archipelag, położony na dalekim południu Pale Reach, czyli coś w rodzaju Arktyki (potrzebujemy oczywiście sprzętu do łowienia na tych wodach, ale na szczęście można go kupić na miejscu). Tu już jest pełnowymiarowy Lovecraft, ponieważ w jednym miejscu tkwi w lodzie jakiś stwór wielooki, który doprowadził do zguby pewną ekspedycję, a my musimy go uśpić.
Mamy tu dość sporo roboty, ponieważ najpierw musimy znaleźć pług lodowy do zamontowania na naszej łódce i służący do rozbijania lodu, który blokuje przejście. Musimy też obłaskawić narwala pływającego sobie po jeziorku pośrodku – bez jego pomocy nie otworzymy wszystkich istotnych obszarów, ale uwaga – lubi podgryzać nasz kuter. Dodatek nie zmienia głównego wątku, ale umożliwia nam zdobycie bardziej wszechstronnej sieci i wędki, tak że warto się pofatygować.
Gra ma stosowną muzykę i grafikę typu low-poly, czyli zbudowaną z małej liczby wielokątów, a zatem dużo mniej szczegółową niż fotorealistyczna grafika w większości gier AAA. Na szczęście twórcy nie poszli w pseudo-oldschool i nie zrobili pikselozy ani palety EGA 16 kolorów… Krótko mówiąc, jest to bardzo przyjemny tytuł (mimo horrorystycznego motywu i ogólnej ponurości trochę podobnej jak w Endless Sea). Zapewnia kilkanaście godzin dobrej zabawy – a nawet więcej, jeśli gracz postanowi zająć się wszystkimi misjami pobocznymi.
[Screenshoty własne, obie mapki z przewodnika na stronie TechRaptor, https://techraptor.net/gaming/guides/dredge-pursuits-guide]