Sycylia nie do odrzucenia 6

Dzień 4. – Villa Romana del Casale i Dolina Świątyń

Villa Romana del Casale jest zaliczanym do miejsc dziedzictwa światowego stanowiskiem archeologicznym obejmującym ruiny i częściowo zachowane, a częściowo odbudowane budynki luksusowej rzymskiej rezydencji, z wieloma fantastycznie zachowanymi mozaikami, które mają łącznie powierzchnię ok. 3500 metrów kwadratowych. Dodatkowo przetrwało sporo fresków nie tylko wewnątrz pomieszczeń, ale i na ścianach zewnętrznych. Stało się tak dzięki temu, że powodzie i osuwiska ziemne przykryły większość rezydencji i zabezpieczyły jej szczątki przed wpływem pogody.

Willa znajduje się w interiorze Sycylii i żeby do niej dotrzeć, trzeba się oddalić nie tylko od wybrzeży, ale i od miejscowego systemu autostrad. Tak przy okazji – sycylijskie autostrady znakomicie ułatwiają podróżowanie po wyspie i stanowią przykład wykonanej dużym nakładem pracy inżynierskiej, gdyż w większości biegną po estakadach prowadzonych dolinami i obejmują wiele tuneli. Ale kiedy się z nich zjedzie, wrażenia i widoki są o wiele lepsze (chyba że ktoś cierpi na zawroty głowy lub lęk wysokości) Jechaliśmy piękną trasą, serpentynami po zboczach gór, a od czasu do czasu z drogi można było też dostrzec pozostałości po zlikwidowanych prowincjonalnych liniach kolejowych – miejsca po torowiskach, tunele itp.

Cały obiekt obejmuje kilkanaście budynków, które liczyły ponad 50 pomieszczeń. Zidentyfikowano m.in. wielką salę posłuchań – bazylikę oraz prywatne komnaty pana domu, jego żony i córek (to się rozpoznaje po tematyce fresków zdobiących komnaty), otaczające wielki dziedziniec z perystylem (kolumnadą). Niestety do dziś nie ma pewności, do kogo należała ta posiadłość; prawdopodobnie jej właścicielem, podobnie jak i wielkiego otaczającego ją latyfundium, był jeden z rzymskich senatorów. Wznoszono ją w trzech etapach od pierwszej ćwierci IV wieku n.e. dodając kolejno prywatną łaźnię i wielką salę igraszek wszelakich dla właściciela i jego co lepszych gości. Rezydencja była zamieszkana przez co najmniej 150 lat, wokół niej powstała wioska Platia (od palatium, „pałac”), aż w końcu główne budynki zostały zniszczone przez wandali. A dokładniej, przez Wandalów, czyli germańskie plemię zamieszkujące niegdyś tereny Polski południowej, które w pewnym momencie wybrało się na Półwysep Apeniński i tam rozbijało dość energicznie. Z tego właśnie powodu nazwa „Wandale” przekształciła się w wielu językach w określenie „wandale”.

Mimo wszystko budynki zewnętrzne i wioska pozostawały zamieszkałe aż do XII wieku, przeżywając czasy panowania Bizancjum i Arabów. Ostatecznie za panowania Wilhelma I, króla Sycylii pochodzącego z dynastii normańskiej, mieszkańcy porzucili je z powodu wspomnianych osunięć ziemi.

Odkopane dzięki pracom prowadzonym w latach 50. i 60. XX wieku mozaiki przedstawiają różnorodne sceny, tak mitologiczne, jak i rodzajowe, dzięki czemu można na nich ujrzeć wiele szczegółów codziennych strojów noszonych przez Rzymian u schyłku zachodniego cesarstwa. Obejmuje to m.in. stroje sportowe, w tym kobiece (miały one postać czegoś na kształt bikini). Na mozaikach widzimy też sceny z podróży, w tym morskich, polowań, zmagań z wężami, a z mitologii np. Odyseusza częstującego winem Polifema.

Z willi pojechaliśmy na południowe wybrzeże, w okolice Agrygentu (wł. Agrigento). Miasto owo powstało w miejscu założonej na początku VI wieku p.n.e. greckiej kolonii, która błyskawicznie się rozrosła (wedle szacunków w szczytowym okresie liczyła 200 tysięcy mieszkańców) i znakomicie rozwijała. Żyło się w niej tak dobrze, że Platon stwierdził był, iż mieszkańcy kolonii zbudowali ją jakby miała trwać wiecznie, ale jedzą tak, jakby mieli nie dożyć jutra. Niestety pod koniec V wieku p.n.e. to się trochę skończyło, gdyż miasto zdobyli i złupili Kartagińczycy, potem powstało tam krótko żyjące królestwo samozwańczego tyrana Fintiasza, potem przyszli znowu Kartagińczycy, potem zdobyli je Rzymianie (i nadali mu obecną nazwę Agrigentum), potem przyszli znowu Kartagińczycy jeszcze raz, aż wreszcie Kartagina została zresztą zniszczona i Rzymianie mogli się tam rozsiąść. Oczywiście to nie był koniec, bo po upadku cesarstwa rzymskiego przyszli jeszcze Wandalowie, Ostrogoci, Bizancjum, Saraceni, Normanowie… dobrze, może już wystarczy historii.

Jedną z głównych atrakcji okolicy Agrygentu jest robiący ogromne wrażenie dawny akropol na górze, która wznosi się opodal dzisiejszego miasta. Jest to miejsce zwane Valle dei Templi, czyli „Dolina Świątyń”, co się rewelacyjnie składa, skoro w rzeczywistości mieści się ono na grzbiecie podłużnej górki. Teren starożytnego Agrigentum pozostaje słabo zbadany, co może nie jest specjalnie dziwne, bo we Włoszech jest ogromne mnóstwo rzeczy do odkopania. Niemniej odsłonięto w tej „dolinie” i częściowo zrekonstruowano wiele świątyń – te bardziej kompletne są rzeczywiście imponujące. Mamy tam świątynię Kastora i Polluksa (trochę resztek), świątynię Heraklesa (cały rząd kolumn), świątynię Hery (stoi wiele kolumn, ale przeważnie pozbawionych części szczytowej), świątynię Zgody ( w bardzo dobrym stanie, stoi cała zewnętrzna kolumnada, włącznie z frontowym tympanonem (to ta trójkątna część na szczycie kolumn).

Na samym końcu grzbietu wzgórza znajduje się Olympeion z resztkami świątyni Zeusa Olimpijskiego. Miejsce to ówcześni historycy opisywali entuzjastycznie i rzeczywiście była to największa dorycka świątynia starożytności – albo raczej byłaby, bo nigdy jej nie ukończono. Cały ten kompleks wymagał ogromnego nakładu pracy i pieniędzy, no a wiecie, jeść trzeba, poza tym Kartagińczycy w pewnym momencie ukradli część budulca. Świątynia Zeusa miała być otoczona szeregiem atlantów (męski odpowiednik kariatydy); choć jest prawdopodobne, że żadnego wtedy nie postawiono do pionu, na placu znaleziono wiele takich posągów w rozsypce (gdzieś czytałem, że Włosi chcą teraz ustawić jednego w oryginalnym kształcie). Niestety niszczenie tej świątyni zaczęło się jeszcze w starożytności, a swoje dołożyło użytkowanie tego miejsca jako źródła budulca dla pobliskiego miasteczka Porto Empedocle. Doprawdy, za takie numery to bym kazał klęczeć w kącie i to nie na grochu, a na kaktusach.

Na koniec dnia pojechaliśmy na nowe miejsce noclegowe, czyli do hotelu pod Palermo, by dogodnie zwiedzać zachodnią część wyspy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *