Teraz pewien pionier gatunku. Artysta, który może nie nagrał pierwszych płyt, które można by opatrzyć określeniem „ambient” (tu pierwszeństwo należy się Brianowi Eno), ale wymyślił większość rzeczy i można by powiedzieć, skodyfikował ten gatunek. Steve Roach jest amerykańskim kompozytorem i muzykiem aktywnym od 1982 roku, który pod względem liczby wydanych płyt ustępuje w muzyce elektronicznej chyba tylko Klausowi Schulze. Ambient zaś to muzyka subtelna i nieinwazyjna, którą niechętni jej krytycy nazywają dźwiękową tapetą. Rzeczywiście mnie na przykład znakomicie się pracuje, gdy jakaś ambientowa płyta leci w tle. Roach się zresztą z tym nie kryje, że czasem jego celem jest stworzenie dźwięków np. stymulujących wysiłek umysłowy. Uzasadnia to nawet naukowo, twierdząc, że niektóre jego utwory wywołują określone rytmy pracy mózgu. Także płyta „Structures from Silence” z 1984 roku, którą po raz pierwszy usłyszałem u niezastąpionego Jerzego Kordowicza, była przedmiotem dość niezwykłego eksperymentu. Roach odtwarzał zapętlony utwór tytułowy w swoim domu przez kilkadziesiąt godzin bez przerwy. Chciałbym napisać, że świadectwem klasy tej muzyki jest to, że żona się z nim przez to nie rozwiodła, ale nie wiem, czy był już wtedy żonaty.