ME1: PC, Xbox 360, PlayStation 3 ME2: PC, Xbox 360, PlayStation 3 ME3: PC, Xbox 360, PlayStation 3, Wii U
Mass Effect 1-3 (2008-12) – tym razem wyjątkowo trylogia, bo nie mogłem się zdecydować 🙂 Poza tym wszystkie trzy części tworzą rozbudowaną opowieść, której epickość można w pełni docenić, odbierając ją w całości. ME należy do gatunku action RPG w settingu SF, bohatera można na początku gry skonfigurować (płeć, wygląd, życiorys i umiejętności – cech, znanych z bardziej skomplikowanych systemów, RPG brak). Gra stwarza pozór swobody i otwartego świata – niby dysponujemy statkiem kosmicznym i możemy latać po całej galaktyce, ale możliwych do odwiedzenia układów słonecznych jest niewiele, a planet, na których możemy robić cokolwiek poza poszukiwaniem surowców, jest zaledwie kilka – tyle, ile przewiduje fabuła. Świat obserwujemy zza pleców bohatera/bohaterki (TPP), chodzimy drużyną liczącą do 3 postaci. W ekipie możemy ich mieć więcej – mamy tu mozaikę wszystkich możliwych płci i inteligentnych gatunków galaktyki. Seria ME prezentuje bardzo optymistyczne podejście do możliwości porozumiewania się odmiennych gatunków z różnych planet, co już zresztą fajnie wykpiono w Internecie przez zestawienie jej z Lemem. Dość powiedzieć, że w obrębie naszej ekipy możemy nawiązywać stosunki towarzyskie, w tym intymne, we wszelkich dostępnych konfiguracjach, nawet z Quarianką, przedstawicielką gatunku przez całe życie przebywającego w kombinezonach ochronnych z uwagi na słaby system odpornościowy.
Fabuła gry zasadza się na tym, że kiedyś w całej Galaktyce panowała cywilizacja Protean, wysoce zaawansowanych istot, które stworzyły sieć rozsianych po różnych okolicach przekaźników masy. Przekaźniki te umożliwiają natychmiastowe przemierzanie ogromnych dystansów międzygwiezdnych (w Układzie Słonecznym takim przekaźnikiem jest Charon, księżyc Plutona). Dawno temu Proteanie zniknęli, pozostawiając po sobie jedynie różnorodne budowle i urządzenia, w tym Cytadelę – wielką stację kosmiczną, która służy obecnie za forum porozumienia dla różnych gatunków inteligentnych z całej Galaktyki. W pewnym momencie okazuje się, że za zniknięcie Protean odpowiada potężna cywilizacja zcyborgizowanych, a nawet po części mechanicznych istot rozumnych, zwanych Żniwiarzami, którzy co kilkaset tysięcy lat przylatują nie wiadomo skąd do Drogi Mlecznej i likwidują wszelkie inteligentne życie. Bo tak.
Występujemy w grze jako komandor Shepard, dowodzący/a okrętem Normandia, a naszym zadaniem jest ustalenie, o co chodzi z tymi Żniwiarzami (w pierwszej części) oraz ocalenie Galaktyki (w tym ludzkich kolonii i Ziemi) przed kolejną czystką, jaką Żniwiarze chcą urządzić. Osiągamy to, wykonując serie dobrze zaplanowanych misji na różnych planetach, dotyczących zwykle pokonania jakichś wrogów, zdobycia jakiegoś przedmiotu albo uruchomienia jakiejś starożytnej aparatury. W grze występują też misje poboczne, w tym serie „lojalnościowe” związane z członkami naszej ekipy (ich wykonanie jest niezbędne do odblokowania najbardziej zaawansowanych umiejętności „współpracowników”). Misje wykonujemy, biegając trzyosobową drużyną, w której bezpośrednio kierujemy tylko Shepardem – dwoma pozostałymi osobami steruje komputer, ale cudów zręczności i intelektu nie należy się po nich spodziewać. Gra jest ustawiona tak, że nie da się wygrywać walk, siedząc w bezpiecznym miejscu i cała robotę zwalając na kompanów. Natomiast bardziej pokojowe interakcje możliwe są na stacji Cytadela i w innych tego typu miejscach.
Takie podsumowanie nie pokazuje niestety całej wielkości serii Mass Effect, która, przynajmniej jeśli chodzi o tę trylogię, cieszy się ogromną renomą. W niektórych momentach seria jest naprawdę epicka na dużą skalę, np. sekwencja wstępna ME3, w której Żniwiarze atakują Ziemię, a Shepard pospiesznie startuje Normandią, ruszając na ratunek Galaktyce, zilustrowana muzycznie przez samego Clinta Mansella (to ten pan, który komponuje do filmów Aronofsky’ego, takich jak Pi, Rekwiem dla snu czy Źródło), po prostu zrywa beret. Muzyka w całej serii jest naprawdę świetna. To intro oglądałem chyba kilkadziesiąt razy (link poniżej). Ale i humoru nie brakuje, np. w ME2 wykonujemy na Cytadeli misję, w której zatrudniamy się z ekipą jako aktorzy do filmu opowiadającego o losach komandora Sheparda. Ostatecznie reżyser, robiący na co dzień w filmach klasy C, a może i G, uznaje, że brak nam zdolności i nie jesteśmy wiarygodni – oczywiście to, że „gramy” siebie, do jego świadomości nie dociera. Tak czy inaczej, żeby w pełni docenić klasę tych gier, trzeba w nie zagrać, do czego zachęcam.
Prócz głównej trylogii i jej rozlicznych dodatków franczyza obejmuje też kilka „gier” mobilnych, książki, komiksy, anime (2012) oraz zapowiedziany w 2011 roku, ale nadal nieistniejący film fabularny. No i wypada wspomnieć o kontynuacji, wydanej w 2017 roku – Mass Effect: Andromeda, w której przedstawiciele cywilizacji Drogi Mlecznej wyruszają na ogromnych statkach kolonizacyjnych do sąsiedniej galaktyki. Niestety zasadniczo twórcy mieli do zaoferowania głównie kalki z trylogii (starożytna zaginiona cywilizacja po której pozostało tylko trochę budowli i urządzeń – jest, tajemnicza wredna cywilizacja niszcząca wszystko na swej drodze – jest, bohater będący zbawcą świata – jest, multikulti multigender drużyna umożliwiająca stosunki wszelakie – jest itd.). Grafika wygląda obłędnie, jest crafting i zbieranie surowców, fajny system umiejętności, ale jakoś zabrakło fabuły, która wciągnęłaby gracza w zbliżonym stopniu, a i postacie – może poza asari Peebee – są takie sobie.
Na obrazkach Shepard w wersji męskiej, walka podczas misji, Żniwiarze na Ziemi, przegląd cywilizacji oraz złośliwe zestawienie z Lemem.
Linki – film-intro z ME3 jednak pojawił się znowu, to jest montaż cutscenek i rozgrywki z etapu tutoriala. Polecam obejrzenie całości, bo wtedy doceni się ostatnie 2,5 minuty:
Dla niecierpliwych – temat muzyczny Clinta Mansella „Leaving Earth” z końcówki filmu:
I jeszcze z moich ulubionych fragmentów „Thessia is Lost” – mimo naszych wysiłków Żniwiarze zajęli główną planetę cywilizacji Asari i właśnie ją niszczą, a my możemy tylko odlecieć, by ratować, co jeszcze się da