Dzień 5. Plantacja wasabi
Następnym punktem po zwiedzaniu zamku w Matsumoto był wypad poza miasto. „Wsi japońska, wsi wesoła, który głos twej chwale zdoła” (© by Jan Kochanowski). Po wyjściu z zamku dotarliśmy na przystanek kolejowy i pojechaliśmy na totalne zadupie, którego główną atrakcją, prócz pięknych widoków, jest farma wasabi.
Wasabi, czyli chrzan japoński albo wasabia japońska, to roślinka z rodziny kapustowatych, którą wykorzystuje się w kuchni po utarciu, jak zwykły chrzan. Specjaliści ucierają ponoć wasabi na tarce wykonanej ze skóry pewnego gatunku rekina. Wasabi wymaga dobrego nawodnienia. W stanie dzikim rośnie w chłodnych, płytkich strumieniach – i podobne warunki zapewnia się mu podczas uprawy, co widać na zdjęciach. Płachty tworzywa sztucznego ocieniają grządki, chroniąc roślinę przed nadmiernym nasłonecznieniem. Za ostry smak wasabi odpowiadają izotiocyjaniany, powstające po uszkodzeniu tkanek korzenia, czyli po jego utarciu.
Na odwiedzonej przez nas farmie znajdowały się oczywiście także sklepy z merczandajzem, czyli przeróżnymi potrawami z wasabi, a nawet wasabiowym misiem pluszowym, który chyba jednak nie nadawał się do konsumpcji (nie sprawdzałem). Za to lody wasabiowe były niezłe, a hamburger – bardzo smaczny. Było ogólnie bardzo fajnie, ale po obejrzeniu czwartego szerszenia japońskiego z rzędu postanowiliśmy się ewakuować.
Wróciliśmy pociągiem do Matsumoto, do niezwykle klimatycznego hotelu w stylu ryokan. Ryokan full wypas oznacza pensjonat stylizowany na dom japoński, bez łóżek i innych mebli, z drzwiami z papieru 🙂 tu jednak pokoje były umeblowane „normalnie”. W naszym hotelu znajdował się onsen (łaźnia) z wodą z gorącego źródła (przypomnę, że w onsenie ablucje odprawiamy w towarzystwie ewentualnych innych użytkowników i ganiamy na golasa – ale jest segregacja płciowa).
A na kolację skoczyliśmy do restauracyjki, w której siedzieli sami lokalsi. Smażony filet z kurczaka, w specyficznej panierce, był bardzo smaczny 🙂