Dzień 6. Santoryn/Ia
Drugą część wycieczki stanowił wypad do wioski Ia (gr. Oia), znajdującej się na północnym ramieniu wyspy Santoryn. Dla jasności: nazwę Oia czyta się „ija”, a w spolszczonej wersji pisze „Ia”, zaś dawna, spotykana jeszcze czasem nazwa tej miejscowości to Pano Meria. Jest to niezwykle popularne miejsce, podobnie jak wiatraki na Mykonos znane z całej masy zdjęć. W szczególności przybywa się tu obejrzeć zachód Słońca, który w sumie jest taki sam jak w Firze (Thera). Jedyna różnica polega na tym, że w Firze ostatnią fazę zachodu zasłania Tirasja, a w Ii inna, trochę bardziej odległa wyspa (prawdopodobnie Folegandros albo Sikinos). Tłum jest bardzo podobny.
Ia wygląda co prawda dokładnie tak samo, jak każda inna mieścina na Cykladach (białe domki, niebieskie przeważnie kopuły kościołów i mnóstwo sklepików z różnym badziewiem), niemniej jest bardzo widowiskowa. Zapewnia też – dzięki położeniu na kilkusetmetrowym klifie – fantastyczne widoki kaldery.
Historia miasteczka sięga przełomu tysiącleci (tego pierwszego), a w XIII wieku zajęli je Wenecjanie, podobnie jak wszystkie inne ważne strategicznie punkty Cyklad. Także tu wybudowali cytadelę zwaną Agios Nikolaos Kastell, czyli „Zamek Świętego Mikołaja”, albo Apanomeria. W pierwszej połowie XVI stulecia Ia wraz z całym Santorynem stawiła opór tureckiemu kaprowi, admirałowi Hayreddinowi zwanemu Rudobrodym (Barbarossa), pojawiającemu się w serialu Wspaniałe stulecie. Jednak pod koniec tego wieku i tak przeszła w ręce Osmanów. Prawdziwy rozkwit przeżyła już po odzyskaniu przez Grecję niepodległości – w drugiej połowie XIX i w początkach XX wieku byłą siedzibą wielkiej floty handlowej – około 130 żaglowców obsługiwało szlak między Rosją i Aleksandrią. Powodzenie miasteczka skończyło się jednak wraz z pojawieniem się w regionie statków parowych.
Sam zachód jak zachód, pomarańczowo i czerwono. Natomiast to, co wyprawiają turyści, żeby „lepiej widzieć”, jest dość ekstremalne i nie chodzi mi jedynie o oblezioną jak przez mrówki resztkę poweneckiego zamku, ale też i o wchodzenie na niezabezpieczony dach niedokończonego budynku. Ale dzięki temu zrobiłem chyba najbardziej efektowne zdjęcie na tej wycieczce.
Jedynie koty traktowały to wszystko ze stoickocim spokojem, przesypiając całą aferę.