Dzień 2/1 – Modigliani w Albertinie
Pierwszego dnia zobaczyliśmy na mieście plakaty reklamujące wystawę Modiglianiego, więc podjęliśmy spontaniczną decyzję, że idziemy. I była to bardzo dobra decyzja, bo Albertina sama w sobie jest bardzo ciekawym budynkiem, a wystawa była doskonale przygotowana.
Pierwotnie była to jedna z części wiedeńskich fortyfikacji, Bastion Augustyński. W połowie XVII wieku zbudowano tu Dworski Urząd Budowlany, sto lat później przebudowany na pałac przez hrabiego Silva-Tarouca i nazywany Palais Taroucca. Pałac ten został w drugiej połowie XVIII stulecia przejęty przez księcia Alberta Sasko-Cieszyńskiego, syna króla Polski Augusta III. I właśnie książę Albert (który, tak przy okazji, był jednym z kandydatów na króla Polski po ustąpieniu niesławnego St. Poniatowskiego) sprowadził tu swoją kolekcję grafik, co stało się jakby zalążkiem późniejszego muzeum.
Albertina znajduje się bezpośrednio obok Hofburga, czyli zimowej rezydencji cesarskiej. Niedaleko jest też Opera Wiedeńska. Pierwotny pałac został później rozbudowany, a po pierwszej wojnie światowej Habsburgowie przekazali go Republice Austriackiej. Niestety Albertina została mocno uszkodzona przez bombardowania podczas drugiej wojny i trzeba było ją odbudowywać; na przełomie stuleci przeprowadzono też poważną przebudowę, nadając całej bryle i jej otoczeniu obecny kształt (zbudowano tam np. ohydne nowoczesne zadaszenie nad Placem Albertyńskim, gdzie stoi klasyczny „facet na koniu”, czyli pomnik arcyksięcia Albrechta, wnuka Alberta Sasko-Cieszyńskiego). Na szczęście nie ruszono wnętrz (poza zadaszeniem wewnętrznego dziedzińca, który pełni dziś rolę muzealnego atrium).
W Wiedniu istnieje dziś drugie muzeum o podobnej nazwie, Albertina Modern. Znajduje się po przeciwnej stronie Opery Wiedeńskiej i mieści sztukę nowoczesną (tam wizyty nie planowałem, w obawie, że sztuka owa okaże się „sztuką”, jak to najczęściej ze sztuką nowoczesną bywa). Ambitni mogą nabyć zbiorczy bilet do obu muzeów, co wychodzi znacznie taniej niż dwa osobne bilety.
Amedeo Modigliani (1884-1920) należy do moich ulubionych malarzy (obok Boscha, Dalego i Beksińskiego). Artysta był włoskim Żydem z Livorno, czwartym dzieckiem niezwykle wykształconej Eugénie Garsin (podobno potomkini filozofa Barucha Spinozy) i Flaminia Modiglianiego, inżyniera górnictwa i bogatego przedsiębiorcy. Niestety przyszedł na świat akurat w chwili, gdy rodzina zbankrutowała, a w chwili jego narodzin komornicy przybyli skonfiskować z domu, co się dało. We Włoszech istniało jednak stare prawo zabraniające odebrania łóżka kobiecie ciężarnej lub matce z noworodkiem, więc domownicy poukładali najcenniejsze rzeczy na łóżku Eugénie i to uchroniło rodzinę przed całkowitą ruiną.
Modigliani był chorowitym dzieckiem; mając 11 lat zachorował na ciężkie zapalnie opłucnej, później tyfus (dur brzuszny), a jako 16-latek zaraził się gruźlicą, która ostatecznie stała się przyczyną jego śmierci. Początkowo matka uczyła go w domu, później dużo wraz z nią podróżował po Włoszech i szybko zainteresował się rysunkiem i malarstwem. Malarstwa zaczął się uczyć jeszcze w Livorno, potem studiował w szkołach sztuk pięknych w Rzymie, Florencji i Wenecji. W wieku 22 lat przeniósł się do Paryża, będącego wówczas światowym centrum awangardy w sztuce. Zamieszkał tam w komunie dla artystów bez grosza przy duszy, gdzie stał się członkiem grupy artystów zwanej Szkołą Paryską i poznał wielu malarzy, którzy później zdobyli sławę, m.in. Picassa, Utrilla, Chagalla i Chaima Sutina/Soutina (białoruskiego Żyda z miasteczka Śmiłowice, który zasłynął później jako najdzikszy z fowistów – zainteresowanych odsyłam do rozdziałów „Wygnane dzieci” i „Zabójca bajek” w „MW”).
W początkach kariery Modigliani zajął się rzeźbieniem i inspirował się – podobnie jak Picasso – rzeźbą afrykańską oraz idolami cykladzkimi z epoki brązu, a także twórczością pochodzącego z Rumunii Constantina Brâncușiego, krótkotrwałego ucznia Rodina. Modigliani należał do współtwórców gatunku zwanego prymitywizmem, a jego najciekawszymi dziełami z tego okresu są głowy o charakterystycznych spionizowanych rysach, długich nosach i migdałowych „ślepych” oczach – słowem kosmici. Niestety słabnące zdrowie spowodowało, że musiał porzucić rzeźbienie wymagające dużego wysiłku fizycznego i skupił się na malarstwie.
Styl malarski Modiglianiego, przed przybyciem do Paryża raczej akademicki i pozbawiony jakichś cech wybitnie wyróżniających, szybko wyewoluował w kierunku podobnym, jak jego rzeźba. Charakterystyczne stały się pociągłe twarze o długich wąskich nosach, subtelnie zaznaczone rysy. Podobnie jak zaprzyjaźniony z nim Picasso, Modigliani używał dużych plam barwnych, wyrazistych kolorów i minimum światłocienia. Malował w zasadzie wyłącznie portrety i akty. Wypracował przy tym jedyną w swoim rodzaju manierę, która jest rozpoznawalna na pierwszy rzut oka, nawet jeśli buźki portretowanych nie są w charakterystycznych sposób wydłużone (jak poniżej na portrecie Chaima Sutina albo „Chłopca w pasiastym swetrze”).
Aktów natrzaskał Modigliani mnóstwo i są one rzeczywiście fenomenalne, nawet jeśli już po nowoczesnemu mało realistyczne. Zachwyca mnie w nich przede wszystkim zamyślenie tych kobiet, pewna ulotność, eteryczność, zwłaszcza zestawiona z naturalizmem w pokazywaniu szczegółów. Przez całe stulecia większość malarzy nie zauważała, że kobiety mają w pewnym miejscu trochę (albo więcej) włosków i malowała kobiety jak wydepilowane, albo, co gorsza, jak lalki mające między nogami gładki plastik. Przypadki takie, jak „Pochodzenie świata” Gustave’a Courbeta stanowią ekstremalną rzadkość.
Niestety bycie awangardowym artystą, nawet wybitnym, niespecjalnie zapewniało jakieś sensowne przychody i Modigliani ze swoją partnerką (naonczas mówiono „konkubiną”) Jeanne Hébuterne często przymierał głodem. Wielką pomocą dla malarza stał się polski poeta i marszand (handlarz obrazami) Leopold Zborowski. Modigliani zaprzyjaźnił się ze Zborowskim i jego żoną Anną/Hanną w 1916 roku (malował ich też wielokrotnie, przykłady poniżej). Zborowski kupował obrazy Modiglianiego, pomagał mu finansowo, zorganizował mu też w Paryżu dużą wystawę. Przy okazji tej imprezy akty Modiglianiego wywołały skandal i wystawa została chwilowo zamknięta przez policję.
Niestety dochody Modiglianiego ze sprzedaży obrazów, które i tak nigdy nie był zbyt duże, znikały szybko z uwagi na tryb życia malarza. Jak większość artystów w owych czasach, Modigliani był uzależniony od haszyszu i absyntu, a także modelek i innych kobiet. Sytuacja nie zmieniła się na lepsze po poznaniu przez Amedea Jeanne Hébuterne w 1917 roku, tyle tylko, że dla niej malarz zakończył pozostałe „stałe” związki. Aby uciec przed troskami wywołanymi przez I wojnę światową, oboje udali się w podróż po Francji, głównie do Nicei. Prowadzili tam też intensywne życie towarzyskie z wieloma innymi artystami: Renoirem, Picassem, Giorgiem de Chirico and André Derainem. Podczas pobytu w Nicei Jeanne urodziła córkę Modiglianiego (1918), potem oboje powrócili do Paryża.
Od tego czasu zdrowie Modiglianiego zaczęło się pogarszać w jeszcze szybszym tempie, gruźlica osiągnęła końcowe stadium. Pod koniec stycznia 1920 roku malarz zmarł w jednym z paryskich szpitali, a jego pogrzeb zgromadził liczną reprezentację mieszkających w Paryżu artystów, głównie z Montmartre’u i Montparnasse’u.
Kilka słów należy też poświęcić Jeanne Hébuterne (1898-1920) i temu, co kiedyś powypisywał na temat tej pary Łysiak Waldemar. Chodzi konkretnie o rozdział „Malarze wolą blondynki” wydanej w latach 80. (pierwsze wydanie 1984) książki pt. „MW”, co sam autor w przedmowie rozwija jako skrót od „Muzeum Wyobraźni”. W moich czasach licealnych była to pozycja absolutnie kultowa, jako licealista wręcz ją uwielbiałem. Czytając ją później jako dorosły widziałem w niektórych momentach nadmierną egzaltację autora, niemniej do dziś pozostaje ona zbiorem wielu fascynujących esejów o sztuce plus 2-3 opowiadania fantastyczne inspirowane określonymi dziełami.
Jednak dopiero po wielu latach zwróciłem uwagę na pewne manipulacje autora. Do niektórych sam się przyznał zresztą, np. do zmiany tytułów portretów kobiecych Georgesa de la Toura (malarz znany automatycznym translatorom jako „Jerzy z Wieży”, patrz obrazek) w rozdziale „Pejzaż z lustrem i świecą”. W rzeczywistości przedstawiają one pokutującą Marię Magdalenę, co jednak nie pasowało do romantycznej treści eseju opowiadającego historię nieszczęśliwej miłości.
Natomiast do manipulacji związanej z Jeanne i Modiglianim Łysiak się nie przyznał, a zwyczajnie tam łże 😉 Zacytujmy „MW”:
„Modigliani stworzył dziesiątki aktów przygodnie poznanych dziewczyn i prostytutek, nigdy jednak nie namalował nago swej cudownej żony, Jeanne Hébuterne. Nie tyka się świętości”. (s. 100 w wyd. z 1987 roku)
Pierwsza rzecz to że Jeanne i Modigliani nie byli małżeństwem, więc trudno pisać o niej „żona” (tak w całym rozdziale – nie żeby robiło to na mnie jakieś wrażenie „moralne”, chodzi mi jedynie o nieprzeinaczanie faktów). Druga sprawa dotyczy „tykania świętości”.
Otóż po pierwsze, jeśli lubi się akty (a cały rozdział „Malarze wolą blondynki” jest właśnie peanem zachwytu na cześć aktu kobiecego w malarstwie), to o jakim „tykaniu świętości” tu mowa? Jeżeli w ogóle jest na świecie coś świętego, to skłaniałbym się ku poglądowi, że jest to właśnie piękno kobiecego ciała. Po drugie zaś – w rzeczywistości Modigliani pod koniec życia namalował akt Jeanne, i to będącej w ciąży (niestety dziecku temu nie było dane przyjść na świat).
Historia związku Jeanne Hébuterne z malarzem jest oczywiście niezwykle romantyczna, aczkolwiek podobne sprawy zdarzały się wśród przymierającej głodem paryskiej artystycznej cyganerii dość często. Losy tej pary stały się nawet tematem filmu „Montparnasse 1919” z 1958 roku, z Gérardem Philipe jako Modiglianim i Anouk Aimée jako Jeanne.
Hébuterne poznała Modiglianiego, szukając nauczyciela rysunku. Próbowała potem trochę malować i rysować, i jej dzieła znamy od 2000 roku, aczkolwiek nie są jakoś specjalnie wybitne. Nie przetrwało też ich zbyt dużo (o ile w ogóle powstało, bo Jeanne zmarła mając zaledwie 22 lata). W 2010 roku okazało się, że kustosz wystawy z 2000 roku sfałszował 77 rysunków pokazanych jako prace Hébuterne. Skończyło się to dwuletnim wyrokiem w zawiasach i 50 tysiącami euro grzywny.
Modigiliani był, jak większość artystów heteryków, kobieciarzem, więc mimo sporej różnicy wieku między nimi (14 lat) „nauczanie rysunku” skończyło się tak, jak można było przewidzieć. Wielce pobożna burżuazyjna rodzina Hébuterne wyrzekła się jej, a potem blokowała wszelkie plany małżeństwa z Modiglianim (rzeczywiście logiczne). Gdy Amedeo zmarł na gruźlicę, będąca w ósmym miesiącu drugiej ciąży Jeanne popełniła samobójstwo kilka dni później, wyskakując z okna na piątym piętrze (z mieszkania jej rodziny, do którego zabrano ją po śmierci malarza). Niewątpliwie artysta był jej wielką miłością i nie widziała przed sobą możliwości życia bez niego.