"Godzilla", reż. Roland Emmerich, 1998
Amerykańska wersja Godzilli była swego czasu reklamowana aluzyjnie-erotycznym hasłem „Size does matter”, lecz po obejrzeniu filmu Emmericha wręcz ciśnie się na usta stwierdzenie przeciwne: rozmiar to nie wszystko. Jeśli zacząć od głównej wielkiej bohaterki, to owszem, wrażenia są całkiem niezłe: straszna ci ona, potworna bardzo i ogólnie antypatyczna. Nie szkodzi jej nawet kiepsko zgrane oświetlenie, przez które wyraźnie widać, gdzie kończy się filmowa klisza, a zaczyna obraz wygenerowany w komputerze. Szkoda tylko, że do jej klasy aktorstwa nie dorastają żywi aktorzy.
Skądinąd sympatycznemu Broderickowi kazano tu zagrać – za przeproszeniem – kretyna, który nawet czapeczki nie potrafi założyć daszkiem do przodu (zresztą może to berecik) i którego najbardziej charakterystyczną cechą są oczka i buźka rozdziawione w bezmyślnym stuporze. Nie dziwi nawet, że Godzilla go nie zeżarła: pewnie ze zdumienia apetyt jej odjęło. Większość pozostałych „bohaterów” filmu również zachowuje się tak, jakby brakowało im rozumu lub instynktu samozachowawczego – albo jednego i drugiego. Postacie aż szeleszczą celuloidem: jest głupi polityk, jest reporter goniący za sensacją, jest wredny szef, są aktywne zawodowo kobiety, które bidulki muszą przełamywać męski opór i antydamskie stereotypy.
Z całej tej menażerii najlepiej wypada Jean Reno i jego ekipa speców od demolki, upozowanych na bojowników francuskiego ruchu oporu ze starych filmów wojennych. Gdybyż to cały film zrobiono jako komedię, nie byłoby jeszcze tak źle. Niestety, twórcy całkiem na serio starają się aplikować widzowi totalnie niestrawny koktajl logicznych absurdów (np. że Godzilla błyskawicznie złożyła wielkie mnóstwo jaj, z których błyskawicznie się wylęga drugie mnóstwo żarłocznych dinozaurków – jak? przecież to facet), scenariuszowych płycizn i dialogowych frazesów, przy których Jaś Fasola wyrasta na mistrza elokwencji.
Jak często bywa w takich produkcjach, początki nawet nie są takie złe: scenarzysta i reżyser całkiem sprawnie budują nastrój strachu i zagrożenia, w czym jednak niewielka ich zasługa, ponieważ ludzie z natury rzeczy boją się nieznanego. Gdy jednak Godzilla wychodzi na jaw, równocześnie w całej krasie ukazuje się miernota opartego na ogranych i naiwnych schematach filmu grozy – który grozę budzi swoją kiepszczyzną.