Z przewieszoną przez ramię dwururką i zawadiacko zsuniętą na jedno ucho czapką z piórkiem, wilk lekkim truchtem przemierzał leśny trakt. Przecinka wiła się leniwie między co większymi drzewami, które zostały uznane przez drwali za zbyt grube, by chciało się im je ścinać.
Po kilkuset krokach wilk dotarł do polanki, na której stała chatynka o bardzo cukierkowatym wyglądzie. Wilk poprawił pasek od dwururki, zanucił cicho „Przez lasy i dąbrowy wędruje gajowy…”, po czym podszedł bliżej. Przekonawszy się, że ściany składają się z piernikowych belek wiązanych lukrem i otynkowanych czekoladą, ułamał sobie kawałek i jął zajadać z zadowoleniem. Nagle przerwał konsumpcję, spojrzał na mnie bacznie i wymamrotał, sypiąc wokół okruchami:
— Przepraszam państwa najmocniej… chyba mi się coś pomyliło… — a następnie przełknął resztę piernika i dwoma susami przepadł w chaszczach
* * *
Baba Jaga prychała i skwierczała.
Nic dziwnego. Każdy mógłby się tak zachowywać, przebywając w ciasnym, zbyt dobrze ogrzanym pomieszczeniu bez łyka wody dla ochłody.
W pobliżu rozległy się czyjeś kroki. Przez okienko w drzwiczkach Baba Jaga zauważyła, że przy piecu pojawiła się Małgosia. Dziewczynka otwarła piekarnik i Baba Jaga wykonała głęboki wdech, chwytając każdy gram świeżego powietrza.
— Myłaś ręce? — zapytała Małgosia. — Mama zawsze nam powtarza, żeby myć ręce przed jedzeniem.
Ponieważ Baba Jaga nadal mogła tylko zaskwierczeć, dziewczynka, nie doczekawszy się odpowiedzi, wzruszyła ramionami i zamknęła drzwiczki z powrotem. Nie zatrzasnęła ich jednak całkiem szczelnie, dzięki czemu Baba Jaga mogła przysłuchiwać się rozmowie.
* * *
— Ale nam się udało — ucieszyła się Małgosia. — A już myślałam, że to będzie kolejny nudny spacer, kiedy tatuś kładzie mamę na koc, a potem mówi: „No, na co czekacie, szczeniaki? Idźcie się przejść po lesie i wróćcie o zachodzie słońca!”
— Aha — powiedział Jaś, chrupiąc kawałek cukrowej szyby. — A co zrobimy z domkiem z piernika? Wszystko zjemy?
— Durnyś — stwierdziła zimno Małgosia. — Mama zawsze powtarza, że od słodyczy zęby się psują. Rozbierzemy i sprzedamy, a pieniądze zain… inwestujemy w te… no… atrakcje i oblewacje.
— Dobra, może być — ustąpił Jaś, otrzepując palce ze słodkich okruchów i wycierając je w jedwabną chusteczkę z monogramem „BJ”. Po chwili zastanowienia dodał: — A wiesz, ciekaw jestem, co mama z tatą robią przez pół dnia na kocu?
— Leżą.
— A nie dostaną odleżyn? — zatroskał się Jaś. Jego siostra wzruszyła ramionami. — No to co, leżą tak tylko i nic nie robią?
— Pewnie robią dzieci — odparła Małgosia, obserwując w skupieniu swoje paznokcie.
— Tylko jak? Przecież tata zostawił wszystkie swoje narzędzia w drewutni.
— Aleś ty głupi! — zachichotała dziewczynka. — Tyś myślał, że dzieci to się robi siekierą, ośnikiem i piłą?
— No to jak?!!! — wrzasnął zdesperowany Jaś.
— Dowiesz się, jak będziesz duży — odparła bezlitośnie Małgosia.
— Dobra, dobra… — jęknął Jaś z rezygnacją. — Ale z piłą musi być coś na rzeczy, bo sam kiedyś w nocy słyszałem, jak mamusia mówiła do zasapanego taty: „Ech, kończ już to rżnięcie.”
— No, może masz rację — ustąpiła niechętnie Małgosia. — Zresztą lepiej pilnuj, czy wszystko idzie zgodnie z przepisem…
Jaś rzucił okiem do książki, która leżała otwarta na stole.
— Cholera, — mruknął — chyba dałem za dużo pieprzu.
Baba Jaga spróbowała zmienić niewygodną pozycję w brytfannie, ale nie było jak. Wokół niej zaczynało już bulgotać. Nagle coś zakręciło Babę Jagę w nosie i mimo wytężonych wysiłków kichnęła, zachlapując sosem okienko. Drzwiczki zamknęły się ze szczęknięciem. „Gówniarz ma rację, — pomyślała Baba Jaga — za dużo pieprzu.”
* * *
Wilk wydobył się z chaszczy i poprawił przekrzywione piórko na kapeluszu. Następnie jął otrzepywać się ze szpilek i kolców, jakie powbijały się mu w co wrażliwsze miejsca, ale po chwili przerwał.
Ścieżynką nadchodziła dwójka dzieci.
Dostrzegłszy wilka, panieneczka puściła rękę chłopca i podbiegła bliżej. Wilk powstrzymał tik nerwowy, opanowujący go zwykle na widok małych dziewczynek.
— Przepraszam pana, jestem Małgosia, a to mój brat, Jaś. Szukamy drogi do domu…
Jasiowi odbiło się jakoś tak nieprzyjemnie, aż echo poszło po chaszczach.
— Chyba zabłądziliśmy — ciągnęła Małgosia, rzuciwszy bratu pełne wyrzutu spojrzenie. — Czy mógłby nam pan powiedzieć, którędy do wioski plemienia Niam‑Niam?
Karpacz-Tychy, grudzień 1997