Na Sycylię wybraliśmy się (tzn. żona, syn i ja) w czerwcu 2018 roku, co okazało się idealną porą, ponieważ było wkrótce po żniwach, jeszcze dużo zieleni i temperatury nie przekraczały 35°C (w wakacje obecnie jest tam rutynowo koło czterdziestki). Był to w sumie początek sezonu i w niektórych miejscach było nawet pustawo. Pobyt obejmował tydzień objazdu i tydzień obsmażania się na plaży, czego nie jestem miłośnikiem, no ale lepszy taki niż żaden 🙂 Ja zasadniczo jestem zwolennikiem zwiedzania, póki nie zdziadzieję. Jak już wycierpię kilka godzin w tym metalowym pudle, co lata, choć nie macha skrzydłami, to lubię obejrzeć wszystko, co ciekawe w okolicy, do której trafiłem. (Nie boję się latać, ale mężczyzna mojego wzrostu i szerokości nie ma lekkiego życia w klasie ekonomicznej, bo linie lotnicze upychają podróżnych niczym sardynki w puszce).
Na mapce zaznaczyłem miejsca, które odwiedziliśmy, bez wskazywania trasy, bo jeździliśmy po wyspie ruchem konika szachowego. Przylecieliśmy do Katanii i kilka pierwszych noclegów mieliśmy w hotelu na wsi pod tym miastem, robiąc wypady na Etnę, Wyspy Liparyjskie (Eolskie), do samej Katanii, Syrakuz i Noto, a także do Agrygentu oraz willi rzymskiego szefa Sycylii. Potem przejechaliśmy na zachód wyspy, gdzie mieliśmy nocleg na jakimś zadupiu (ale w lepszym hotelu), zaliczyliśmy Marsalę, Erice – miasto na wzgórzu, a drugiego dnia Monreale i Palermo. A potem absurdalnie wróciliśmy na jeszcze jeden nocleg pod Katanię, żeby kolejnego dnia wykonać przejazd do Cefalu na tygodniowe obsmażanie. Cefalu, jak widać na mapce, jest mniej więcej pośrodku północnego wybrzeża wyspy, więc jest tam trzy razy bliżej spod Palermo niż z Katanii. Ale taka to logika biur podróży, a do „atrakcji” pobytu należało jeszcze dodać mało sympatycznego i leniwego pilota, któremu nawet nie chciało się dokładnie tłumaczyć tego, co mówili włoscy przewodnicy (a zgodnie z unijnymi przepisami zagraniczne wycieczki muszą zatrudniać miejscowych przewodników – tylko szkoda, że tamci nie mają obowiązku mówić językiem zrozumiałym dla uczestników).
Dobrze, wystarczy marudzenia, teraz te lepsze strony wycieczki. Muszę powiedzieć, że Sycylia podobała mi się niezwykle i chętnie tam wrócę, tylko tym razem chyba na własną rękę.
Dzień 1. – Etna
Zaczęliśmy od jazdy na Etnę, a właściwie w programie była tylko jazda pod Etnę, a kto chciał, mógł za dodatkową opłatą wjechać kolejką linową, a potem za jeszcze bardziej dodatkową opłatą wjechać już całkiem wysoko, o ile dobrze pamiętam na około 2400 m npm., specjalnym terenowym autobusikiem.
Cała Etna ma obecnie 3340 metrów i jest stratowulkanem, który liczy sobie około 500 tysięcy lat. Jest to wulkan czynny, który w ciągu ostatnich 3500 lat wybuchał ponad 200 razy. Stratowulkan to jest, najprościej mówiąc, wulkan ze stożkiem, czyli stromy i wysoki, w przeciwieństwie do wulkanu tarczowego, który jest płaski i rozległy. Ta różnica wynika ze składu magmy – w przypadku stratowulkanu magma zawiera dużo krzemionki (SiO2), jest gęsta i szybko krzepnie, a podczas erupcji wulkan taki emituje mnóstwo tzw. materiału piroklastycznego, czyli pyłu i kamieni (bomb wulkanicznych). Erupcje stratowulkanów są spowodowane głównie tym, że szybko zestalająca się kwasowa magma „zatyka” komin wulkanu i wulkan wybucha, gdy ciśnienie w jego wnętrzu odpowiednio wzrośnie. Magma wulkanu tarczowego jest bardziej zasadowa, płynna i rzadka. Wulkany tarczowe nie wybuchają, tylko po prostu wyrzucają magmę w sposób ciągły, co widać pięknie na Hawajach (cały ten archipelag powstał właśnie z takich wulkanów). Taka magma po ostygnięciu szybko tworzy żyzną glebę, w przeciwieństwie do magmy ze stratowulkanu, której zagospodarowanie przez przyrodę trwa nawet kilkaset lat.
Na górze Etny wiało jak cholera, a w gardło silnie drapał dwutlenek siarki (gdy tylko wysiadłem z kolejki, poczułem się jak w pracowni chemicznej, w której ktoś przed chwilą wykonywał doświadczenie ze spalaniem siarki). Obeszliśmy jeden poboczny, aktualnie wygasły krater, ze zdziwieniem zauważając białe połacie śniegu – tak, w czerwcu i w momencie, gdy temperatura na dole przekraczała 30 stopni! Pogodę mieliśmy dobrą i widoki były piękne, zarówno na sam szczyt, jak i na krajobraz na dole.