Między nami emirami 1

Dzień 1. – Twierdza pod Fudżajrą i wypad w góry

Pora na ostatnią wycieczkę sprzed zarazy – Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA) z grudnia 2019 roku. Emiraty to było od dawna marzenie mojej żony, którą fascynują tamtejsze wysokościowce. Tamte strony są już całkiem gorące, kiedyś przesiadałem się w lotnisku w Dubaju pod koniec października i mieli wtedy 40 stopni. Natomiast w grudniu jest lajtowo, temperatura nie przekracza 30 i środkowy Europejczyk czuje się całkiem komfortowo w szortach i t-shircie.

Specyfika Emiratów opiera się jednak nie tylko na klimacie. Tam w zasadzie nie ma co robić – tak to właściwie wygląda z punktu widzenia człowieka, który lubi oglądać rzeczy, i to raczej rzeczy stare, a nie nowe. Drapacze chmur są na całym świecie i choć gdzie indziej nie ma jeszcze równie wysokich jak Burdż Kalifa, to nawet on aż takiego super wrażenia na mnie nie zrobił. Natomiast jeśli ktoś lubi wylegiwać się w upał na plaży i kąpać w ciepłym morzu, to będzie się tam czuł jak w niebie. Ale jedno trzeba wziąć pod uwagę – to niebo kosztuje. Jest to jeden z najdroższych krajów na świecie, w dodatku w niektórych emiratach nadal panują średniowieczne prawa i za trzymanie żony za rączkę albo posiadanie alkoholu w torbie można oberwać mandatem na 500 albo 1000 dolców (do więzienia raczej nie wsadzą, bo to się im mniej opłaca).

ZEA to nie jest całkiem zwykły kraj. Zacząć trzeba od tego, że jest to federacja siedmiu emiratów, w której prym wiedzie Abu Zabi (największy i najbogatszy), drugi jest Dubaj, ale są tam też zacofane i biedne części, które szejk Zaid (Zayed), główny motor utworzenia tej federacji, namówił głównie oferując im sute dotacje. Emiraty słyną z ropy, jednak dziś jest to już częściowo nieaktualne. W takim Dubaju większość złóż została wyczerpana i gospodarka tego emiratu opiera się dziś bardziej na turystyce.

Choć najstarsze znalezione na terenie półwyspu ślady ludzkiego osadnictwa pochodzą sprzed 120 tys. lat, to historia ZEA jest krótka. Tak naprawdę zaczęła się dopiero w latach 70. po wycofaniu się stamtąd Brytyjczyków. Wcześniej te niegościnne tereny znajdowały się w strefie wpływów Mezopotamii, Persów i Greków, a w 240 r. p.n.e. zostały opanowane znowu przez Persję, Persję sasanidów, czyli głównie wyznawców zoroastryzmu. Bardzo szybko pojawili się tam muzułmanie (VII wiek n.e.), co nie jest niczym dziwnym, bo nie mieli daleko. To wtedy ukształtowało się coś, co można określić jako „narodowość” arabską, przez większość historii w orbicie osmańskiej Turcji. Tereny te zamieszkiwali głównie koczownicy niebudujący stałych osad (słowo „Arab” oznacza właśnie koczownika). Kręcili się tam też Portugalczycy (od XVI wieku) i to właśnie oni zaczęli wznosić pierwsze forty i osady z faktoriami kupieckimi. W XVIII wieku wmieszali się jeszcze Brytyjczycy, którzy pod koniec następnego stulecia narzucili ówczesnym księstwom-emiratom protektorat.

Taka historia sprawia, że na terenie ZEA jest bardzo mało zabytków, zwłaszcza że po odkryciu złóż ropy, uwolnieniu się od Brytyjczyków i wkroczeniu na drogę nowoczesności władcy największych emiratów zaczęli niszczyć ślady koczowniczej, prymitywnej przeszłości, którą uważali za uwłaczającą. W związku z tym wszystkie „wioski”, „starówki” i „twierdze” znajdującej się w pobliżu dużych miast takich jak Dubaj i Abu Zabi, to rekonstrukcje wzniesione w ostatnim dwudziestoleciu. W moim odczuciu są to na ogół niezbyt ciekawe skanseny. To nie oznacza, że nie ma w tym kraju nic ciekawego – zawsze jest bardzo egzotyczna dla Polaka przyroda, pustynia, nowoczesne miasta, które robią ogromne wrażenie. Lecz jeśli chcemy zobaczyć, jak rzeczywiście żyli tam ludzie przed epoką ropy, trzeba się wybrać do któregoś z uboższych emiratów i zboczyć z utartych szlaków.

Na zorganizowanej wycieczce z biura podróży nie jest to oczywiście możliwe. Pojechaliśmy na krótki, mniej więcej 7-dniowy pobyt, podczas którego przejechaliśmy półwysep ze wschodu na zachód (co okazało się tym gorszym wariantem, bo dzień przed wylotem musieliśmy przesiedzieć w dubajskim hotelu; w przeciwnym razie przesiedzielibyśmy go głównie na plaży). Pierwszą połowę spędziliśmy w emiracie Fudżajra na wybrzeżu Oceanu Indyjskiego (konkretnie nad Zatoką Omańską). Spaliśmy w naprawdę pięknym miejscu – hotel typowo turystyczny, piętrowe domki i bungalowy, z plażą i rozległym terenem z mnóstwem zieleni. Tyle że znajdował się on w kompletnej głuszy, zasadniczo między budowanymi dopiero innymi hotelami. Emirat Fudżajra otworzył się na turystykę niedawno i zaczął inwestować. Przez to w pobliżu nie mieliśmy żadnej infrastruktury, nawet sklepu ani innej restauracji poza hotelową (raczej drogą, jak wszystko w ZEA). Nie dało się nawet stamtąd dojechać do miasta.

Na miejsce przyjechaliśmy w środku nocy. Następnego dnia po śniadaniu, nie do końca wyspani, ruszyliśmy poznawać okolicę – głównie pobliże miasta Fudżajra, zrekonstruowaną twierdzę i różne szczególiki. Wypad zaczął się od zwiedzenia wzgórka z kilkoma wieżami zbudowanymi jeszcze za Portugalczyków, pod którym stoi najstarszy meczet w ZAE – maleńka budowla na uboczu. Potem przejechaliśmy kawałek kraju i dotarliśmy pod miasto Fudżajra.

Twierdza, konkretnie fort Al Bithnah, została wzniesiona przez wahabitów w XVIII wieku w strategicznym punkcie niedaleko Fudżajry, nad Wadi Ham, czyli w dolinie z biegnącym przez nią korytem sezonowej rzeki. Dolina ta umożliwiała przejście znad Zatoki ku wnętrzu ZAE i aż do lat 70. XX wieku, kiedy to zbudowano pierwszą normalną drogę, stanowiła uczęszczany szlak komunikacyjny. Pierwotnie jednak było to miejsce konfliktu między różnymi pomniejszymi miejscowymi plemionami a saudyjskim sułtanem Muscatu, czyli stolicy Omanu. Oman, tak na marginesie, był jednym z głównym przeciwników utworzenia ZAE i twardo wykłócał się o terytoria na półwyspie. W rezultacie Oman zajmuje dziś nie tylko ogromny teren na wschód od ZAE, ale także sporą część tego dzyndzla na północy Emiratów, między Zatoką Perską a Zatoką Omańską.

Drugą część dnia wypełnił wypad w góry. Nie było to oczywiście całkowite bezdroże, ale i tak wycieczka terenowymi hondami i toyotami po wertepach dostarczyła uczestnikom znakomitych wrażeń. Wytrzęśliśmy się solidnie, napatrzyliśmy pięknych krajobrazów, zwiedziliśmy malowniczy wąwóz z rzeczułką, a na koniec dostarczono nas do rezydencji jednego z właścicieli firmy, gdzie podano nam kolację w miejscowym stylu. Jedzenie było naprawdę smaczne, ale z życia miejscowych nie zobaczyliśmy prawie nic, a to dlatego, że bogaci Emiratczycy od dawna budują swoje pałace (bez cudzysłowu, to są rzeczywiście ogromne rezydencje o powierzchni tysiąca metrów kwadratowych i większej) w taki sposób, że część dla domowników jest starannie oddzielona od części dla gości. Gości wpuszcza się zwykle tylko do sali biesiadnej i tam mogą się odświeżyć (w przyległych toaletach), posiedzieć, najeść, i jazda do domu. Tradycyjna arabska gościnność przefiltrowana przez nowoczesność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *