Rok po „Filigree and Shadow” ukazała się chyba najważniejsza płyta wydana pod szyldem 4AD – „Within the Realm of a Dying Sun” duetu Dead Can Dance. Szczytowe osiągnięcie zespołu i gatunku darkwave, dla mnie osobiście najlepsza płyta, jaką znam. Rzecz tak nieziemska, że nawet znany ze swej głuchoty na taką muzykę Marek Niedźwiecki uznał ją w 1987 za płytę roku. Dokładnie pamiętam, jak Jerzy Janiszewski puścił w Trójce pierwszy fragment, „Dawn of the Iconoclast”, a potem powiedział „Niesamowite. Nie zatrzymujmy tej płyty” i poszła jeszcze „Cantara”. „Królestwo umierającego Słońca” ukazało się jeszcze w czasie dominacji winyli, kiedy DCD stosowali zasadę „fifty-fifty”. Zgodnie z nią na pierwszej stronie śpiewał Brendan, a na drugiej Lisa. Strona Lisy jest bardziej eteryczna, strona Perry’ego – bardziej filozoficzna. Ale jest tam najlepszy utwór Brendana sprzed płyt solowych, „Xavier”. A u Lisy – po mniej odjazdowej, trochę monotonnej „Cantarze” są dwa kawałki będące zastrzykiem czystej transcendencji: „Summoning of the Muse” i „Persephony (The Gathering of Flowers)”. Absolutny odlot.