Jak zbudować sektę

Walter Isaacson, Steve Jobs, przekład Przemysław Bieliński i Michał Strąkow, Insignis Media, Kraków 2011

Tę książkę trzeba znać. Opowiada przecież o człowieku, który miał ogromny udział w tym, jakie komputery – i inne elektroniczne gadżety – są dzisiaj; i jaki wpływ wywierają nieustannie na nasze życie. Poza tym ta biografia jest dobrą demonstracją zagrożenia, jakie niesie ze sobą nadużywanie socjotechniki dla własnej korzyści. I być może czytelnik da radę się z niej nauczyć, jak się przed manipulacją bronić.

Przekład jest niezły, ale czytelnik ma wrażenie, że tłumaczom brak dobrego wykształcenia ogólnego (być może są ludźmi młodymi, wytworami reformowanej szkoły niedofinansowanej). Pojawiają się błędy w rodzaju „łódź podwodna Polaris” zamiast „okręt podwodny Polaris”, „nadal pozostaje”…

Na szczęście publikacja nadrabia te braki fascynującą treścią. Jobs jawi się jako wieczne enfant terrible, patologiczny, pozbawiony empatii geniusz, który nie tylko uważa, że potrafi doskonale manipulować ludźmi, ale również że ma do tego święte prawo. Coś na kształt Raskolnikowa, tylko z komputerem na sprzedaż zamiast siekiery. Okazał się równie groźny, nie dla ludzkiego życia, ale dla ludzkich umysłów.

Maniak wegetarianizmu i zdrowych diet, a jednak zachorował na raka i w końcu na niego zmarł. Wyznawca kultu swobody twórczej i przeciwnik zasad, a równocześnie ustalający autorytarne zasady projektowania i użytkowania sprzętu Apple w taki sposób, aby tylko zapewnić sobie (i firmie) największe zyski. Hipis i miłośnik wolności (własnej), który wytwarzał komputery niekompatybilne z niczym i budował je w taki sposób, aby użytkownik nie mógł ich rozbudowywać, modyfikować, ani nawet otworzyć (w opisie iMaca cytowane są słowa „staraliśmy się wywołać WRAŻENIE, że ten komputer potrafi się zmieniać” – bo w istocie było to wyłącznie wrażenie, a nie faktyczna możliwość). Przy tym wykorzystujący swoich pracowników (tak samo jak później robotników chińskich kombinatów produkujących części Apple), ale wynagradzający ich tylko wedle kaprysu.

Buc arcyzarozumiały, zdolny, ale nie do zniesienia dla wszystkich, włącznie z przybranymi, niezbyt zamożnymi rodzicami, na których wymuszał spełnianie wszystkich swoich zachcianek, które potem porzucał dla kaprysu, tak jak w przypadku studiów. Żarliwy wyznawca poglądu, że rzeczywistość jest taka, jak on chce – którą to iluzję rzeczywistość wielokrotnie i boleśnie rozwiewała. Histeryk (kilkanaście razy czytamy, jak to podczas gorącej dyskusji „Jobs się rozpłakał”) i psychotyk maniakalno-depresyjny, przeskakujący między euforią a depresją i między entuzjazmem a pogardą (zwłaszcza w stosunkach ze współpracownikami i bliskimi).

Tym niemniej miał Jobs na tyle dystansu do siebie, by sprzyjać powstaniu książki pokazującej go bez ogródek i uładzeń. Może dlatego, iż czuł, że stoi nad grobem, i nie zależało mu już na niczyjej opinii? Ale prawie nigdy mu na niej nie zależało. Z biografii wynika zresztą, że prawie nigdy mu na nikim nie zależało. Straszny człowiek, twórca strasznej korporacji i najstraszliwszego totalitarnego kultu XXI stulecia: kultu firmy Apple.

Ilustracja wiodąca Photo 127889909 © GrungemasterDreamstime.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *