PC, Nintendo Switch, PlayStation 4, Android, iOS
Kolejny nietypowy tytuł w moim cyklu to gra logiczno-zręcznościowa „Death Coming” z 2017 roku. W dodatku piksel-artowa, ale zabawna i ogólnie urocza.
„Fabuła” gry polega na tym, że na początku nasz bohater ginie, ale zalatany Śmierć proponuje mu stanowisko asystenta i możliwość powrotu do świata żywych po nazbieraniu odpowiedniej liczby duszyczek. A ponieważ jesteśmy niecierpliwi, sami zadbamy o to, by owe duszyczki odeszły z tego świata, udały się na łono Abrahama, spotkały się ze swoim stwórcą, kopnęły w kalendarz, zaczęły wąchać kwiatki od spodu, wyruszyły w ostatnią podróż, przekręciły się, wykitowały, dokonały żywota, zasnęły na wieki, opuściły ten padół, usnęły snem wiecznym, wydały ostatnie tchnienie, przeniosły się na tamten świat, kojfnęły, wyciągnęły kopyta, zeszły z areny życia, poszły do piachu, odwaliły kitę, zostały podziobane przez norweską błękitną (wspaniałe upierzenie), nie miały tylu lądowań co startów ani stopy wody pod kilem. I tak dalej.
W tym celu śmierć deleguje nas na kolejne poziomy gry – niektóre zwyczajne, np. kawałek miasta albo muzeum, inne bardziej nietypowe, w rodzaju bazy wojskowej albo tropikalnej wyspy ze skarbem. Na każdym poziomie znajduje się szereg pułapek: źle umocowane klimatyzatory lub markizy, sygnalizacja świetlna, którą można zmanipulować, gniazdo wściekłych pszczół, wąż w krzakach, wyrzutnia rakiet, luźne włazy do kanałów, nadwerężone przewody pod napięciem, i tym podobne. I za pomocą tych pułapek uśmiercamy urocze pikseludziki, a ich duszyczki lądują na naszym koncie. Im więcej naraz, tym lepiej (cenne są zwłaszcza mass kille za pomocą jednej pułapki).
Trzeba jednak zachować umiar, ponieważ ludziki mogą się wystraszyć, gdy zobaczą czyjąś śmierć, a po drugim wystraszeniu uciekają z planszy i robi się nam dziura w bilansie. A przynajmniej źle to wpływa na ostateczną ocenę, gdyż naszym celem na każdym poziomie jest przede wszystkim likwidacja trzech wskazanych przez Śmiercia celów specjalnych. Osoby te zwykle trzeba wywabić z bezpiecznych miejsc, wykonując określone działania. Po skasowaniu tej trójki pracujemy już tylko na ocenę końcową.
Żeby jednak nie było tak różowo, na bardziej zaawansowanych poziomach gry nasze działania wzbudzają podejrzenia Góry, która przysyła swoją anielską policję. Nad poziomem zaczynają latać aniołki i musimy się postarać, aby nie zobaczyły naszego kursora, bo to będzie dowodem, że ktoś skraca pikseludzikom life expectancy. Trzecie przyłapanie oznacza skuchę i konieczność przerabiana poziomu od początku.
I to w zasadzie wszystko. „Death Coming” jest przyjemną grą na kilka godzin; jej jedyną wadą jest krótkość. Gra obejmuje tutorial, sześć poziomów (aktów), minigrę naśladującą tower defense, w której uśmiercamy kolejne fale wrogów chcących nam ukraść prezenty spod choinki oraz jeden tryb, którego nie znam, bo nie udało mi się jej ukończyć.
Screenshoty własne.