Jak radzą sobie z naukową poprawnością pisarze fantasy? Bo na autorów SF już narzekałem. Oni powinni zachowywać naukową ścisłość niejako z definicji, skoro uprawiają gatunek mający w nazwie słowo „science”. Jak swego czasu widzieliśmy, bywa z tym bardzo różnie.
A twórcy fantasy? Teoretycznie nie muszą nic, toż piszą o światach, w których działa magia, bogowie istnieją naprawdę, a wokół ganiają elfy, krasnoludy, demony i smoki. Jako marudny purysta jestem jednak zdania, że w momencie, kiedy piszą o czymś, co znają ze świata rzeczywistego, powinni się trzymać faktów. Jest to problem powszechny także w grach komputerowych, np. w genialnej serii The Elder Scrolls mamy heban (ang. „ebony”, rodzaj drewna) traktowany jak metal, który się wydobywa w postaci rudy, przetapia na sztaby i wykuwa z nich rynsztunek. Podobnie malachit (jest ruda i przetapianie w sztaby), który w dodatku po przekuciu daje sprzęt klasy „szklanej”(!!!). Stal otrzymuje się w wyniku przetopienia żelaza – ale nie z węglem, tylko z tajemniczym „corundum”. Czytelnicy cyklu o kryształach pamiętają być może, iż korund jest minerałem glinu, a jego odmianami są rubin i szafir.
W ten sposób dochodzimy do Davida Eddingsa, u którego w nienajnowszym, ale bardzo sympatycznym cyklu przygód rycerza Sparhawka występuje tajemniczy magiczny klejnot, Bhelliom. Zwany też Szafirową Różą, zawiera w sobie ducha-stwórcę, który nie lubi żelaza i czerwieni, bo sam jest niebieski. Dlatego uwięziony w skałach zamyka się w szafirze, który jest niebieski. Niestety, czego najwyraźniej Eddings nie wie, w rzeczywistości za niebieskie zabarwienie szafiru odpowiadają ŻELAZO i tytan. Do panowania nad Bhelliomem-szafirem niezbędne są dwa specjalne pierścienie, zawierające… no właśnie, tu Eddings plącze się w zeznaniach. Pierścienie są wykonane z pozostałych po szlifowaniu Bhelliomu odłamków oryginalnego szafiru. Ich kamienie są jednak bezbarwne, jakby były wykonane z diamentu, którego używano do szlifowania. W pewnym momencie historii zostają splamione krwią. I nie tylko stają się przez to czerwone (bo krew jest czerwona, a jest czerwona, bo zawiera żelazo), ale i zmieniają się w rubiny (drugi tom cyklu nosi nawet tytuł „Rubinowy Rycerz”). Tu już Eddings pozwala sobie na wyjątkowo daleko idącą licentia poetica. Bo jeśli pierścienie były z diamentu, to nie ma mowy, by zmieniły się w rubiny – diament to węgiel, a rubin (korund) – tlenek glinu. Natomiast przerobienie szafiru na rubin jest do pomyślenia. Tylko że za czerwoną barwę rubinu odpowiada nie żelazo, a chrom, i proces ten polegałby na usunięciu żelaza.
No cóż, tego typu poślizgi zdarzają się nawet Tolkienowi, którego książki stanowią wzorzec literatury fantasy, niemiłosiernie kopiowany w innych książkach (u Raymonda Feista najbardziej magiczne elfy nazywają się Eldarami, a we „Fionawarskim Gobelinie” skopiowane motywy się mnożą, mamy tam m.in. wrogi las z ruchomymi drzewami, twierdzę głównego przeciwnika na dalekiej północy i czerwone oko śledzące świat). Tolkienowi zdarzyło się napisać w „Silmarillionie”, że perły wydobywa się spod ziemi tak jak inne szlachetne kamienie. Profesor jest też kompletnie na bakier z geologią (w ogóle nie lubił nauk ścisłych i techniki, i to właśnie on odpowiada za antynaukowe i antytechnologiczne nastawianie większości fantasy) i opisując topografię Śródziemia raz po raz sadzi rzeczy trudne do wytłumaczenia. W fascynującym „Atlasie Śródziemia” Karen Wynn Fonstad, geograf i żona geografa, składa się we dwoje, próbując uzasadnić niektóre aspekty ukształtowania tej krainy. Być może, jak uważał Christopher Tolkien, próby takich wyjaśnień są w ogóle niestosowne, skoro świat opisany przez JRRT jest kontemplacyjną kreacją, a nie czymś, co powstawało i formowało się wskutek procesów naturalnych. Niemniej czytelnicy, dokładnie tak jak chciał autor tych książek, mają wrażenie, że obcują z czymś rzeczywistym – inaczej w ogóle nie miałoby sensu przejmować się losami bohaterów…
Na koniec bardzo stara (choć nie tak jak Tolkieny) powieść Poula Andersona „Trzy serca i trzy lwy”. Jest to jedna z książek opowiadających historię człowieka, który ze znanego nam świata został przeniesiony do „świata równoległego”, z magią, bogami, smokami i rusałkami (u góry strony wedle rosyjskiego malarza Konstantina Makowskiego). Powieść Andersona jest pod jednym względem wyjątkowa – mianowicie pochodzący z cywilizowanego świata bohater stara się racjonalnie wyjaśnić „magiczne fakty”. Np. złoto zabrane martwemu trollowi przynosi zgubę, ponieważ jest skażone radioaktywnie, a to dlatego, że w trollu ginącym pod wpływem promieni Słońca, a zatem kamieniejącym, zachodzi reakcja jądrowa! W pewnym momencie bohater zostaje porwany przez wodną demonicę, uzbrojoną w magnezowy sztylet (ponieważ, jak to często bywa, nieprzyjazne magiczne stwory prócz światła słonecznego nie znoszą żelaza). Wie też, że magnez może palić się pod wodą, a płomień magnezowy jest biały i bardzo jaskrawy, przypominając widmo światła słonecznego. Namawia więc demonicę do naostrzenia tego sztyletu i jak najszybszego obracania kamieniem szlifierskim. Wskutek tarcia magnez się zapala, odstraszając demonicę. Przy okazji bohater omal się nie topi, ponieważ wcześniej to jej magia umożliwiała mu oddychanie pod wodą 🙂