Dzień 6 – Dubaj starówka, Burj Khalifa, Safari
Ostatni turystyczny dzień pobytu zaczął się od pobytu na sztucznej dubajskiej „starówce”. Jak wszystkie tego typu zrekonstruowane miejsca w Emiratach, było to średnio atrakcyjne, może nie licząc wizyty w replice herbaciarni, połączonej z degustacją herbaty parzonej na miejscowy sposób.
Potem przepłynęliśmy fajną łódką na drugą stronę kanału i zaliczyliśmy kolejny suk. Dużo ciekawych rzeczy, włącznie ze „złotą” uliczką z jubilerami. Chciałem nabyć synowi arafatkę, ale nie przyjął dobrze tego pomysłu.
Na szczęście udało mi się uchwycić ten unikatowy moment w obiektywie 😀
Następnie odbyliśmy szybką przebieżkę przez galerię pod Burdżem Kalifa i odstaliśmy chyba z półtorej godziny w kolejce do windy. Niestety był akurat dzień wolny od pracy 🙁 Widoki są oszałamiające, aczkolwiek piętro widokowe włącznie z otwartym tarasem znajduje się „zaledwie” na wysokości 452 metrów (cały budynek ma 829 m), na 124. piętrze. Jeśli ktoś winszuje sobie wyskoczyć z dodatkowych kilkudziesięciu dolarów, może wykupić wjazd na poziom widokowy dla VIP-ów, 555 metrów (148. piętro).
Ja nie wiem, niby takie nowoczesne miasto, a szkielet jaki stary… Instalacja artystyczna Niestety aż tak wysoko nie wjedziemy Nad nami jeszcze całkiem sporo, jakieś 400 m budynku
Na koniec dnia wybraliśmy się na „safari” terenówkami po pustyni. Była to fajna wycieczka, z rajdowaniem po wydmach (choć nie po tak karkołomnej trasie jak wyjazd w góry w Fudżajrze). Niestety nastrój psuło trochę to, że tych terenówek jechało w gromadzie kilkadziesiąt… Po „safari” pojechaliśmy na kolację do repliki warownego obozu koczowniczego.
Prawie jak zachód Słońca na Marsie 🙂 Tańczący derwisz
I jeszcze kilka zdjęć z Dubaju, okolice hotelu.
Muzeum techniki, niestety jeszcze nie było otwarte A tak wyglądają dubajskie stacje metra (poza samym centrum ono jeździ po wiaduktach).
Podczas powrotu odkryłem w dubajskim lotniskowym McD… ćwierćfunciaka z serem! Oczywiście jako miłośnik Quentina Tarantino nie mogłem sobie odmówić strzelenia tej kanapki. Co ciekawe jednak, w menu znajdował się także McRoyale 🙂
Na zakończenie wypada zacytować popularne (co prawda afgańskie) przysłowie „ja emir i ty emir, a kto będzie poganiać osły?” Ponieważ jedną z pamiątek, jakie przywiozłem, była czekolada na wielbłądzim mleku.