Część 3. Longmen i Shaolin, dz. 5.
Przyjazd do Luoyang
Z samego rana ruszamy na dworzec, by udać się pociągiem (tym razem dziennym) do kolejnego miasta na trasie – Luoyang, tam gdzie kobiety jeszcze bardziej gorące (w końcu zbliżamy się do tropików), a mnisi z Shaolin ostro biją po buźkach.
W hotelu w Xi’an żegna nas międzynarodowa instrukcja mycia rąk
A to już Luoyang –dworzec taki trochę socrealistyczny
Zabudowa mieszkalna typowa…
Ale pod jednym względem Luoyang się wyróżniało – małym ruchem na ulicach. już zaczęliśmy się obawiać, czy nie ma tu jakiej zarazy.
Na szczęście potem ktoś się na ulicach pojawił, na przykład:
Ciekawych zakątków nie brakowało. Jedziemy do grot Longmen.
Groty Longmen, czyli wizyta u iluś tam tysięcy Buddów
Żelek na tle infrastruktury turystodojnej Longmen.
Z parkingu idziemy przez park w kierunku właściwej atrakcji turystycznej
Wbrew pozorom „longmen” nie oznacza „długich menów”, a „Smocze Wrota”, co jest nazwą tej oto doliny.
Tu widać kolejkę do szybkiego przekraczania rzeki 😉
Nie ma to jak partyjka madżonga na pikniku
Dbamy o czystość naszego kraju
Fragment widocznego wcześniej mostu, będącego właściwym wejściem do „Doliny 10.000 Buddów”. Skąd ta nazwa? O tym za chwilę. A tak przy okazji, w latach 80. mieli tu małą powódź, woda sięgała do tej czarnej tabliczki.
Plan ekspozycji
Jak widać, most dość wysoki, więc ta powódź była nielicha.
Cykada. Darły się te cholery niemiłosiernie (to podobno najgłośniejsze owady na świecie, dają tyle samo decybeli co startujący odrzutowiec). Dość spore, tak rozmiaru kciuka.
Dawna świątynia na drugim brzegu rzeki, obecnie kompleks hotelowy
Idziemy do Buddów…
…mijając po drodze na przykład basen złotych rybek (kto grał w World of Warcraft, temu się pewnie pokojarzą ruiny trolli w Stranglethorn Vale).
Groty Longmen nie są tak naprawdę jaskiniami. To wykute w skale nisze z posągami Buddy. Nazwa „Doliny 10.000 Buddów” – w innej wersji 100.000 – jest myląca. Posągów Buddy naliczono tu ostatnio ponad 140 tysięcy!
W takich właśnie niszach. Wykuwano je od końca V wieku aż do IX wieku, potem zmieniła się dynastia, popularność buddyzmu zmalała. Skończyło się rzeźbienie, a zaczął wandalizm, którego ostatnimi aktami było wyrywanie ze skał całych posągów w celu przewiezienia ich do angielskich, francuskich, amerykańskich muzeów oraz zwykłe niszczenie w czasach – tradycyjnie – rewolucji kulturalnej kochanego Mao.
Dawniej nisze, zwłaszcza większe, były osłonięte takimi zadaszeniami. Dziś zrekonstruowano jedno.
Niektóre Buddy są małe, inne wielkie.
Zasadniczo wielkość posągu zależała od grubości sakiewki fundatora.
Po rzece pływają takie łódki dla leniwych turystów 🙂
Ścieżka do oświecenia
Czasem rzeźbiono malutkie posążki, aby zmieścić ich jak najwięcej w jednej niszy
Symbol lotosu na stropie jednej z jaskiń. Jeden z nielicznych, które się zachowały, bo ponoć taoiści niszczyli je z upodobaniem.
Jak zobaczyłem te schody, stwierdziłem: tu musi być coś niezwykłego.
No i były takie drobiażdżki. Największe posągi w dolinie, ogromne (ale jest w Chinach jeszcze większy, tylko w innym regionie). Wyrzeźbione za czasów pierwszej z dwóch cesarzowych, Wu Zetian, wielkiej miłośniczki buddyzmu.
Na koniec akcent humorystyczny. Po drodze, którą szliśmy, jeździły też busiki wożące turystów z i na parking. A to jest międzynarodowa instrukcja zachowania się podczas jazdy.
W następnym odcinku: mnisi (z Shaolin, ale też łysi 😉 )