27. Wiedźmin 3: Dziki Gon

PC, PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series X/S, Nintendo Switch

„Wiedźmin 3: Dziki Gon” (tytuł angielski The Witcher 3: Wild Hunt) z 2015 roku oraz, nieuchronnie, dodatki „Serca z kamienia” <3 (Hearts of Stone) i „Krew i wino” (Blood and Wine). Wreszcie polska gra na liście! A dlaczego nie było ich wcześniej? Ano dlatego, że większość polskich tytułów, w które grałem, jakoś mi nie podeszła. Z tych pozytywnych pamiętam z zamierzchłych czasów Blockout (trójwymiarowy klon Tetrisa, zrobiony przez polskich programistów na rynek amerykański), jakieś klony Boulder Dasha, RTS-a Polanie (bardziej w sumie przypominającego Settlers), bardzo dobrą, choć krótką taktyczną turówkę Gorky-17 (seria misji podobnych do tych z X-Coma). I już w nowszych czasach – action RPG typu horror „Dead Island” i znakomite „Dying Light”, fotorealistyczną przygodówkę „Zaginięcie Ethana Cartera”, symulacja życia cywili podczas wojny „This War of Mine” i to chyba wszystko. Polacy są też światowymi potentatami w dziedzinie gier z szukaniem ukrytych obiektów (hidden object games), ale powiedzmy, że rynku casualowo-mobilnego nie ruszamy.

Podstawową dla mnie wadą polskich gier jest „besserwiserstwo” twórców. Otóż my, twórcy, wiemy, jak najlepiej grać w naszą grę, dlatego np. ograniczymy ci kamerę w skradance, żebyś nie mógł spojrzeć przed siebie i zobaczyć, gdzie są strażnicy albo nie damy ci możliwości konfigurowania poziomu trudności. Z powodu zbyt stromej krzywej trudności rzuciłem w kąt wiele polskich gier, w tym tak ciekawe tytuły, jak Frostpunk i „Seven: The Days Long Gone” (szkoda tylko, że najpierw wydałem na nie kasę). Doskonale pamiętam też facepalma, jakiego wykonałem przeczytawszy wypowiedź Adriana Chmielarza, że on nie cierpi, jak gra daje możliwość błądzenia po terenie. To znaczy według niego gracz ma mieć przed sobą jedną ścieżkę i tylko tą ścieżką podążać, koniec kropka. Czyli gra ma być jak film, tylko że gracz może sobie kręcić korbką projektora. Gry tego typu – a należy do nich większość bardziej współczesnych przygodówek, w tym polskich przygodówek – nudziły mnie średnio w kilka minut.

Drugim problemem polskich gier, dziś już może nieaktualnym, była pobłażliwość recenzentów. Wychodzi oto gra będąca oczywistą niedoróbką, słabą kopią jakiegoś zachodniego hitu, z kiepską grafiką i dźwiękiem, banalnym scenariuszem i „dowcipnymi” dialogami, a na dodatek amatorskim dubbingiem wykonanym przez osoby pozbawione odpowiedniego głosu i dykcji, ale nie, nie napiszemy jej uczciwej recenzji, bo to nasze chłopaki zrobiły! Nie będziemy przecież sekować swoich, co nie? Na tej zasadzie i za pomocą dętej kampanii reklamowej polskie czasopisma growe, takie jak CD-Action, wykreowały na Wielki Przebój żenującą grę „Clash”, prostackiego klona „Heroes of Might and Magic” i „Warlords” (innej klasycznej turowej strategii). Jedynie efektowne intro i muzyka autorstwa Skorpika się w niej broniły. Na usprawiedliwienie twórców Clasha trzeba powiedzieć, że za doprowadzenie do katastrofy najbardziej odpowiada tu wydawca, który wymusił skandaliczne uproszczenie mechaniki i gnał z terminami. Oryginalny zamysł Clasha był całkiem dobry i pod pewnymi względami (zarządzanie dynastią) nowatorski.

Po tym przydługim wstępie przejdźmy wreszcie do adremu. Bez wahania strawestuję tu ks. Chmielowskiego – Wiedźmin, jaki jest, każdy widzi. Zarówno jako cykl opowiadań i powieści fantasy, jak i seria trzech gier jest to rzecz wysoce nietypowa  – pierwsza polska marka od czasów Prince Polo, którą udało się wypromować na świecie. Netfliksowy Witcher okazał się niestety katastrofą – po w miarę przyzwoitym pierwszym sezonie twórcy zagubili się w trybutach dla różnych ości (poprawności, inkluzywności itp.), zapominając, że dobry serial musi mieć zgrabny scenariusz, sprawnie prowadzone postacie i wciągające dialogi. No cóż, ale jak się nienawidzi literackiego pierwowzoru, to oczywiste, że nic dobrego się nie stworzy. Słabym pocieszeniem jest to, że na adaptacji Wiedźmina na film/serial polegli wcześniej także Polacy. Opowiadania o Geralcie uwielbiam, powieści już średnio lubię, a co z grami?

Gry z serii Witcher są, bez dwóch zdań, unikalną franczyzą w tej branży. Mają też wkład w rozwój współczesnej angielszczyzny, ponieważ słowo witcher urobiono od witch, tak jak polski wiedźmin pochodzi od wiedźmy. Warto dodać, że słowo „wiedźma” swój pejoratywny wydźwięk „zawdzięcza” kościelnej propagandzie. U dawnych Słowian oznaczało ono kobietę posiadającą wiedzę, na ogół znachorkę, a zarazem akuszerkę, znającą się na leczeniu chorób, ale i sposobach unikania zajścia w ciążę. Antykoncepcja zaś zawsze była solą w oku kościoła, który potrzebował jak najwięcej owieczek do strzyżenia.

Trzecia część „Wiedźmina” z dodatkami jest unikalna także pod względem jakości, ale cała seria nosi też charakterystyczne znamię CDPR-owego podejścia do graczy. Kiedy po wielu trudach oraz mękach udało się opublikować pierwszego Witchera, była to gra daleka od doskonałości (zwłaszcza pod względem czasu ładowania). Jednak polskie studio wykonało manewr, który zaskarbił mu sympatię graczy na całym świecie i zbudował niesamowity kredyt zaufania – mianowicie opracowało poprawioną i rozszerzoną wersję, i dało ją za darmo wszystkim posiadaczom oryginału (także wersji fizycznej!). Później oczywiście wielu innych wydawców powtarzało ten manewr, np. 2K Games, wydawca serii Bioshock, w 2017 roku udostępnił ulepszone wersje dwóch pierwszych części serii darmowo wszystkim posiadaczom oryginalnych gier. I bardzo dobrze.

Wracając do Wiedźmina 3, o unikatowości tej gry decyduje – prócz technicznej perfekcji, bogatego, rozległego świata, poczucia humoru, pięknej muzyki, soczystych postaci bohaterów, dobrego systemu walki i ekwipunku – także nastrój „słowiańskości”. Oczywiście ludzi narzekających na brak tego nastroju w serialu Netfliksa już bezlitośnie wydrwiono, przylepiając im łatki zacofańców, szowinistów, rasistów etc. Jednak w przypadku tej gry nie da się owego nastroju nie zauważyć. Silne (chyba nawet silniejsze niż w prozie Sapkowskiego) odwołania do szczątków wiedzy o słowiańskiej mitologii („dzięki” agresywnej chrystianizacji naszego kraju niewiele tego pozostało). Ogólnie świat Wiedźmina – zarówno gier, jak i książek – osadzony jest w kontekście kultury europejskiej, tej sprzed chrześcijańskich i muzułmańskich naleciałości. Do prawdziwej historii nawiązuje w mniejszym stopniu niż TES, choć tak jak w Skyrimie, mamy tu „wikingów” (Skellige).

Na wypadek, gdyby ktoś z moich znajomych przespał ostatnie pięć lat 🙂 napiszę, że gry z serii Wiedźmin to action RPG, z wytwarzaniem przedmiotów (crafting), zwłaszcza eliksirów wiedźmińskich, a ostatniej części także wyposażenia, podzielonego na różne szkoły wiedźmińskie. Te szkoły odzwierciedlają różne style naparzania wrogów, zapewniając premie do walki wręcz, magii itp. Wiedźmin 3 jest też pierwszą w serii grą z całkowicie otwartym światem – poprzednie miały szereg oderwanych od siebie lokacji. Tu natomiast możemy wszystkie miejsca (poza Skellige i Toussaint z drugiego dodatku) osiągnąć na piechotkę, albo jadąc na Płotce. Jest to wierzchowiec Geralta, w pewnej serii misji przemawiający własnym głosem – i jest to głos Wojciecha Manna! W ogóle polski dubbing w tych grach jest bardzo dobry, Geralta podkłada znakomicie Jakub Rozenek, w trójce słyszymy też Krystynę Czubównę (opisuje obrazy na wystawie). Znakomita jest muzyka, zarówno motywy klasyczne, skomponowane przez Marcina Przybyłowicza, jak i te bardziej folkowe, współtworzone przez zespół Percival i muzyków z grupy Żywiołak. No i ballady, np. opowiadająca historię Yennefer i Geralta „Wilcza zamieć” (jedna z najbardziej poruszających scen w grach:

Tu wersja bez pauz:

Albo kołysanka, przez którą wiele minut przesiedziałem przed kompem gapiąc się na menu startowe gry:

Gra dostała 16 małych darmowych dodatków oraz dwa płatne rozszerzenia: jako drugie – „Krew i wino”, rzecz większą niż pierwsza gra z serii(!), a jako pierwsze – „Serca z kamienia”, które zajmują w moim prywatnym rankingu absolutnie pierwsze miejsce, jeśli chodzi o perfekcję fabularną. Spotykamy w „Sercach” szlachcica nazwiskiem Olgierd von Everec, będącego skrzyżowaniem Kmicica z panem Twardowskim, i wykonujemy ciąg misji, które po 2-3-etapowej rozgrzewce osiągają absolutną doskonałość. Wypad na wiejskie wesele (włącznie z bitwą na sztachety i łapaniem świń w błocie 🙂 ) to prawdziwa perła, jeśli chodzi o humor, ale ogólnie bywa niewesoło. Ratujemy Olgierda przed klątwą ze strony Pana Lusterko (nie spojleruj!), którą ściągnął na siebie z miłości do żony. Kiedy Olgierd hasał po polach w towarzystwie kompanów, żona zajmowała się gospodarstwem, a w wolnych chwilach malowała obrazy i usychała z tęsknoty (aż uschła ze szczętem). W pewnym momencie odwiedzamy jej wspomnienie i na cały ekran zostaje nałożony filtr, dzięki któremu wszystko wygląda jak namalowane, jakbyśmy byli w prawdziwym, ale ruchomym obrazie olejnym. Słowa nie oddadzą doskonałości tej gry – zagrajcie sami.

Screenshoty (moje) przedstawiają kilka scen z dodatku „Krew i wino”.

Kategorie: