Gdzie nie było Atlantydy 10

Dzień 5. Naksos/Apirantos

Kolejne miasteczko na trasie to Apirantos, zwane też Apejrantos lub Aperatos. Jest to mieścina zbudowana w X wieku na zboczu góry Fanari przez migrantów z Krety. Z uwagi na pochodzenie swoich przodków mieszkańcy posługują się specyficznym dialektem i zachowują pewne tradycje podobne jak u mieszkańców Krety.

Wioska znajduje się na wysokości średnio 600 m npm., więc już sam dojazd do niej zapewnia wiele wrażeń 🙂

Miasteczko jest bardzo malownicze i oferuje piękne widoki oraz sporo tawern, dzięki którym można podziwiać owe widoki znad talerza.

Strzeliliśmy więc tam sobie kawę i jogurt z miodem. W Apirantos znajduje się muzeum przyrodnicze z ciekawymi skamieniałościami oraz koty naturalne i syntetyczne.

Niestety nie zdążyliśmy w pełni nacieszyć się tym miejscem, gdyż zaraz potem pognano nas na jedną z najpiękniejszych plaż wyspy, Plaka. Plaża jest rzeczywiście piękna (aczkolwiek woda chłodniejsza niż przeciętna tego regionu geograficznego), ale przy okazji jest typowym przykładem patokapitalizmu. Leżaki pod parasolem do wynajęcia kosztują 20 lub 50 ojro bez względu na to, na jak długo – miejscowi patokapitaliści wydają się nie rozumieć, że zarobiliby znacznie więcej, wynajmując owe parasole np. po pięć ojro za godzinę lub dwie. A tak zaporowa cena sprawia, że nawet w pełni sezonu połowa z nich jest pusta. Na tej plaży siedzieliśmy ponad dwie godziny, z czego jako osoba niespecjalnie lubiąca agresywne słońce przez godzinę zdychałem. A można było godzinkę dłużej posiedzieć w Apirantos…

Po dokładnym wysmażeniu się wróciliśmy do Chory na kolację w tawernie słynącej ponoć z wołowiny. Do tawerny rzeczywiście była kolejka chętnych, ale ta wołowina była moim zdaniem mocno przereklamowana, zwłaszcza że nie podano do niej prawdziwych noży (tzn. takich, które kroją).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *