„2012”, reż. Roland Emmerich, 2009
„2012” stanowi połączenie charakterystycznej dla Emmericha monumentalnej widowiskowości z równie dlań charakterystyczną kompletną absurdalnością i lekceważeniem wszelkich zasad opisujących funkcjonowanie świata. Katastrofa zaczyna się od tego, co mały Rolandzik zrozumiał z podręcznika do fizyki, a że zrozumiał niewiele, podczas przygotowania tego filmu trzeba było uzupełnić luki bzdurami fabularnymi, komunałami w dialogach oraz Psem Niezniszczalnym (który występuje też m.in. w „Górze Dantego” i innych filmach Emmericha, np. w „Dniu niepodległości”). Zdolny licealista wie, że neutrina ze swej natury nie oddziałują z prawie niczym. Ich strumień ze Słońca przenika Ziemię bez najmniejszego trudu niczym strzała mknąca przez mgłę. Aby mogły stopić jądro Ziemi, musiałoby dojść do drastycznej zmiany fundamentalnych praw fizyki, co raczej oznaczałoby poważne przemeblowanie całego Wszechświata, a nie tylko powierzchownie jednej planetki na peryferiach przeciętnej galaktyki. Po tym przemeblowaniu życie, jakie widzimy wokół siebie, na pewno przestałoby być możliwe. Wody w ziemskich oceanach też raczej nie ma na tyle, by zalać całe kontynenty z Tybetem włącznie.
Jednak takimi drobiazgami twórcy tego typu filmów się nie przejmują – ważne, aby pies przetrwał, a osoby niepasujące do amerykańskiej hipokryzji oraz poprawności idiotycznej sczezły w sposób należycie nieodwołalny. Tak tutaj dzieje się np. z rosyjskim grubianinem, który zostawił żonę na śmierć nie mogą przebaczyć jej zdrady – a ona przecież wyłącznie z tęsknoty za miłością puściła się z młodym i przystojnym pilotem. Ten zresztą słusznie zginął wcześniej, gdyż był to maczo rwący mężatki. Puszczalska żona topi się natomiast później przy ratowaniu psa, bo za starego i grubego Ruska wyszła pewnie dla kaski.
Dla równowagi wobec dętego scenariusza i drętwych dialogów efekty specjalne zapierają dech w piersiach, czy to przy wybuchach wulkanów, czy przy tsunami, czy przy pokazywaniu wielkich statków mających stanowić zbawienie ludzkości. Lecz to wszystko wygląda należycie jedynie na wielkim kinowym ekranie – poza kinem na pierwszy plan wychodzi głupota tego dzieła. Nie bez powodu określono go na IMDb jako „The dumbiest movie ever”.