Dzień 4a – Rejs po Nilu
Starożytny egipski poeta mówi: „Nilu. Nilu. Nilu. Władcza, nieujarzmiona rzeko, ty nam życie dajesz”. Otóż już nie – ale nie uprzedzajmy wypadków.
Formalnie rejs zaczął się po naszym powrocie na statek poprzedniego dnia. My wcinaliśmy obiadek, a statek odbił od swojej przystani pod Luksorem i ruszył na południe. Dzięki temu mogliśmy wreszcie nieco odsapnąć, a podróż statkiem jest bez porównania wygodniejsza niż autobusem.
Rejs w sensie płynięcia trwał mniej więcej dwie doby. Wieczorem tego dnia minęliśmy śluzę w Esnie (przespaliśmy), a następnego dnia nad ranem dopłynęliśmy do Edfu, gdzie w planach było zwiedzanie świątyni Horusa. Później statek płynął przez większość dnia do Kom Ombo. Po obejściu tamtejszej świątyni Sobka (Sobeka?), czyli boga-krokodyla, oraz towarzyszącego mu małego muzeum mumii krokodyli, statek wypłynął do Asuanu, gdzie dotarł kolejnego dnia nad ranem. I tam się rejs zakończył, aczkolwiek spaliśmy na statku jeszcze jedną noc.
Rzeczywiście przez całe istnienie egipskiej cywilizacji Nil był jej żywicielem – to się jednak skończyło po zbudowaniu Wysokiej Tamy, zwanej też Tamą Asuańską. Dziś nadal podtrzymuje życie Egipcjan: 120 milionów mieszka na 6% powierzchni kraju, na co prawie w całości składa się dolina Nilu, ale z podtrzymywaniem rolnictwa jest znacznie gorzej.
Dzięki osadom rzecznym nanoszonym przez Nil podczas wylewów starożytne egipskie rolnictwo miało taką wydajność, że dorównaliśmy jej w czasach nowożytnych dopiero po wprowadzeniu nawozów sztucznych w XIX wieku. No chyba że wylew był słaby, bo za mało dano kapłanom na tacę. Gdy Egipt uczyniono rzymską prowincją (Ave Caesar!), kraj stał się spichlerzem imperium. To właśnie stąd pochodziło zboże na chleb do rozdawnictwa (igrzyska Rzymianie zapewniali we własnym zakresie).
Egipcjanie budują od lat sieć kanałów rozprowadzających wodę z Nilu, ale wkrótce ta koncepcja może upaść, albowiem Etiopczycy stawiają własną zaporę na Nilu Błękitnym. Kiedy będą napełniać jej zbiornik, wody w egipskiej części Nilu będzie znacznie mniej. Szacuje się, że może być jej tylko 15% obecnej ilości – gdyby tak się stało, dojdzie do gigantycznej katastrofy ekologicznej, a także wojny z Etiopią, bo Egipt zacznie umierać z pragnienia. Sudan się pewnie do Egiptu przyłączy w tej wojnie (choć się nie lubią), bo i dla niego to będzie problem.
Rzućmy więc okiem na mapę. Nil, jak wiadomo, jest dość długą rzeką. Przyjmuje się, że głównym nurtem jest Nil Biały (White Nile), który wypływa z Jeziora Wiktorii (na granicy Tanzanii, Kenii i Ugandy), aczkolwiek w niektórych ujęciach wlicza się do Nilu rzekę Kagerę, która zaczyna się w Burundi, a potem przepływa przez Rwandę i Tanzanię, wpadając ostatecznie do Jeziora Wiktorii. Dzięki tej sztuczce Nil jest najdłuższą rzeką świata – choć najwięcej wody i tak niesie Amazonka.
Natomiast w przypadku samego Nilu więcej wody od Nilu Białego niesie największy dopływ, Nil Błękitny (Blue Nile), który wypływa z etiopskiego jeziora Tana i łączy się z Nilem Białym w okolicach Chartumu (stolica Sudanu). Obfite opady deszczu, przynoszone przez monsuny między majem a sierpniem, ogromnie zwiększają ilość wody w tej rzece oraz innej dużej etiopskiej rzece o nazwie Atbara. Według niektórych szacunków spada tam wtedy ponad 4,5 metra(!) deszczu – to jest 4500 mm, podczas gdy polskie oberwanie chmury może przekraczać 100 mm. Obie rzeki wnoszą wtedy 90% wody Nilu i większość osadów.
Dopływ tej wody wywoływał podniesienie poziomu Nilu o kilkanaście metrów, zwykle o 14 m w Asuanie, 12 m w Luksorze i ok. 7,5 m na wysokości Kairu; rekordowe wartości, jakie podał nam Essam, to 18 m w Asuanie i 11 m na wysokości Kairu. Nil zalewał wtedy ogromne połacie terenu na odległość kilkudziesięciu kilometrów; pod wodą znajdowała się większość miejscowości w okolicach rzeki (dlatego świątynie leżące blisko Nilu były otoczone zamkniętym obwodem muru), a wylew sięgał nawet Doliny Królów w Luksorze (zapewne było tam wtedy bardziej zielono).
Wylew Nilu zaczynał się w czerwcu. Poziom wody wzrastał aż do początku września, po czym utrzymywał się na stałej wysokości przez około 3 tygodnie, a w październiku mógł jeszcze wzrosnąć. Potem stopniowo opadał aż do minimum w czerwcu kolejnego roku. Z powodu wylewów Nilu Egipcjanie wyróżniali tylko trzy pory roku, po cztery miesiące każda: wylew Nilu, porę zasiewów i porę żniw. Dwie ostatnie nazwy były jednak umowne, bo zwykle udawało się zasiać i zebrać zboże dwukrotnie w ciągu roku, a w sprzyjających warunkach – nawet trzykrotnie. Jednak praca na polach była możliwa dopiero po ustąpieniu z nich wód, dlatego przez cztery miesiące w roku rolnicy byli bez zajęcia i faraonowie często dawali im wtedy coś innego do roboty, na przykład budowę jakiejś świątyni czy piramidy.
W starożytności Egipcjanie zbudowali całą infrastrukturę do zarządzania wodami wylewów w celu ich maksymalnego wykorzystania – obejmowało to system kanałów i basenów (pola dzielono groblami). Z czasem jednak tamte metody rolnicze popadły w zapomnienie, a budowle uległy zniszczeniu wobec braku konserwacji. Dawniej zboża wystarczało na wyżywienie nawet 12 milionów Egipcjan i eksport zboża do Rzymu (Ave Caesar!), podczas gdy na początku XIX wieku Egipt mógł wykarmić tylko ok. 2,5 miliona mieszkańców.
Władcy Egiptu podjęli wtedy próby unowocześnienia rolnictwa, jednak z nastaniem epoki przemysłowej wylewy Nilu stawały się coraz bardziej kłopotliwe. Nie bez znaczenia był też fakt, że stojące wody wylewu zapewniały znakomite warunki do rozwoju komarów, a te z kolei chętnie roznosiły malarię. Dodatkowy problem stanowiły katarakty nilowe, czyli skalne progi rzeczne uniemożliwiające żeglugę. Na Nilu było sześć katarakt między Asuanem a Chartumem.
Pierwszą próbę „uregulowania” Nilu i opanowania wylewów podjęli Brytyjczycy na przełomie XIX i XX wieku, budując w miejscu pierwszej katarakty zaporę zwaną Niską Tamą lub Starą Tamą Asuańską. Powstały zbiornik był jednak za mały i przedsięwzięcie udało się dopiero w latach 70. XX wieku, po wzniesieniu nowej zapory, zwanej Wysoką Tamą. Więcej o zaporach napiszę, jak dotrzemy do Asuanu.
Rejs statkiem jest niezwykle przyjemnym sposobem podróżowania po Egipcie, ma też jednak swoje wady. Po pierwsze maszyny statku są dość głośne – nawet gdy statek stoi w przystani, pracują generatory prądotwórcze, a co dopiero po uruchomieniu napędu. Warto zabrać na rejs stopery do uszu, inaczej pierwsza noc będzie nieprzespana, zwłaszcza jeśli trafi się kajuta w części rufowej.
Drugą wadą są nachalni sprzedawcy. Tak, na środku rzeki! Po wyruszeniu z Luksoru na Nilu pojawiają się wiosłowe łódki handlowe, które w porozumieniu z załogami wycieczkowców przyczepiają się do nich linami i wrzucają merczandajz na pokład, próbując go sprzedać. Nie powiem, są to rzeczy dobrej jakości (głównie koce, ręczniki, bluzki oraz elementy miejscowego stroju – jak ktoś chce, może nabyć dżalabiję, czyli luźną męską szatę do kostek, w stylu koszuli nocnej). Niestety nieodzowny proces targowania się jest bardzo wrzaskliwy (i to z obu stron), co jest bardzo męczące, jeśli mamy okno z tej samej strony. Przy naszym statku łódka handlarzy płynęła przez kilka godzin, bo jakieś turystki z Włoch robiły duże zakupy. Odczepili się dopiero przed śluzą w Esnie, bo tam na szczęście łódek nie wpuszczają.
W następnym odcinku – bryczki i świątynia w Edfu.