A teraz something completely different i tym razem bez ściemy. Kto widzi, jakie utwory wrzucam na walla, orientuje się, że jestem też miłośnikiem muzyki dawnej i neofolku. One się różnią podejściem – muzyka dawna jest grana „po akademicku”, z zachowaniem możliwie największej poprawności historycznej, neofolk zaś… jest grany różnie. Białoruski Stary Olsa, jeden z moich ulubionych zespołów w tym gatunku, jest przez niektórych miłośników tej muzyki odsądzany od czci i wiary za… właściwie nie wiem, za co. Ja lubię słuchać ich muzyki, zwłaszcza że znaczna jej część dotyczy naszej wspólnej historii (grupa nagrała m.in. „Bogurodzicę” i pieśń o bitwie pod Grunwaldem). Ale o inny zespół mi chodzi, jedną z grup, które znalazłem, szukając zespołów o łacińskich nazwach (inne to np. Cornix Maledictum, Vivus Temporis i Sopor Aeternus 🙂 ). Corvus Corax. Mistrzowie tego gatunku, to znaczy świeckiej muzyki dawnej (wszyscy kojarzymy „Carmina Burana” Orffa, ale to – mimo wspaniałości – próba ucywilizowania pijackiej muzyki karczemnej, która jednak nie brzmi tam autentycznie). Koncerty Corvus Corax są od dawna występami w stylu trochę pogańskich misteriów, trochę jarmarcznych przedstawień teatralnych, a czasem show pełną gębą z chórem i orkiestrą. Taki Heilung, tylko jeszcze bardziej rozbuchany. Corvus Corax jest zespołem niemieckim, istnieje od 1989 roku (jest jednym z pionierów tego gatunku), ma na koncie około 25 płyt. Ja się natomiast powołam na jedną z najbardziej dzikich – koncertówkę „Live auf dem Wäscherschloß” z 1998 roku. Ostrzegam, że to nie jest muzyka dla ludzi o słabych nerwach: dudy, liry korbowe, stare trąby i inne instrumenty o, powiedzmy, wyrazistym brzmieniu emanują pierwotną siłę życiową, która nie każdemu pasuje. Wystarczy posłuchać utworu, który załączam poniżej.