Na koniec trzeba zauważyć, że zastanawialiśmy się jedynie nad alternatywami dla życia, jakie znamy. Istnieje naturalnie możliwość, że życie obierze też zupełnie inną drogę, np. powstając na planetach, na których panują zupełnie odmienne warunki i występują zupełnie inne substancje. Nie jest powiedziane, że życie musi ograniczać się do kwasów nukleinowych, koloidów białkowych i polimerów węglowych (lub podobnych). To tylko my najczęściej wyobrażamy sobie istoty żywe oparte na białku węglowym, bo to jest dla nas najłatwiejsze do pojęcia i takie istoty funkcjonują w warunkach podobnych, jak my. Swoją drogą zawsze mnie w Star Treku irytuje, że praktycznie wszystkie inne gatunki rozumne to dwunożne, dwuręczne humanoidy podobne do człowieka, tylko mające np. dziwny nos [Bajoranie], wielkie uszy [Ferengi], spiczaste uszy [Wolkanie i Ocampa], inne włosy [Kazoni] albo wystające utwory kostne na czaszce [Klingoni]. Bo charakteryzacja była tańsza niż efekty specjalne. Nawet cywilizacje niehumanoidów również często wyobrażamy sobie na wzór tego, co znamy z Ziemi, np. cywilizacje w „Żołnierzach kosmosu” i „Grze Endera” są „owadzie” i mają wojowników, robotnice, trutnie i królowe, tak samo jak ziemskie owady, np. termity.
Jeśli chodzi o socjologię kosmitów, to scenarzystów Star Treka (i innych rzemieślników przyuczonych do pisania scenariuszy na tym przykładzie) stać jedynie na powielanie wzorców struktury społeczeństw znanych z Ziemi. Klingoni to Indianie północnoamerykańscy (zwłaszcza w „ST Discovery”) skrzyżowani ze Spartanami – prymitywni koczownicy (którzy przetrwali w Ameryce najdłużej, bo pokojowych, wysoko rozwiniętych Indian ze wschodniego wybrzeża europejscy koloniści zlikwidowali najwcześniej), cenią tylko wojowniczość, a intelektem i chęcią pokojowego współistnienia gardzą (pytanie wobec tego, kto wynalazł im statki kosmiczne i całą resztę technologii, bo na pewno nie byliby tego w stanie zrobić głupi żołdacy). Kazoni to również Spartanie, Ferengi to Żydzi. Borg jest typową społecznością typu owadziego, z królową, robotnicami/wojownikami i umysłem zbiorowym. Za to XXIV-wieczni ludzie muszą obowiązkowo powielać wszystkie obyczajowe przesądy i zahamowania XX-wiecznych Amerykanów, zwłaszcza w kwestii seksu.
Spróbujmy przyjrzeć się zatem pomysłom autorów SF o większej wyobraźni, a także naukowców. Jeśli chodzi o tych drugich, to mamy do dyspozycji np. serial „Known Universe” z National Geographic, serię filmów „Life Beyond” na Youtube, a także wiele książek. Niestety amerykańskie seriale popularnonaukowe cierpią na „amerykańskość” – zwłaszcza serial z NG. Sensacyjna, prosta narracja, mało treści, powtarzanie w kółko tych samych informacji i tych samych animacji komputerowych. Trzeba dołożyć sporo wysiłku, aby się z tego cokolwiek dowiedzieć. „Life Beyond” https://www.youtube.com/watch?v=SUelbSa-OkA jest znacznie lepsze. Dlatego jeśli chodzi o książki, chciałbym polecić może nienajnowszą, ale rzeczową, nie całkiem jeszcze zdezaktualizowaną, a napisaną w sposób bardzo interesujący polską pozycję, mianowicie „Mieszkańców światów alternatywnych” Marcina Ryszkiewicza https://lubimyczytac.pl/ksiazka/69685/mieszkancy-swiatow-alternatywnych. Autor jest co prawda doktorem filozofii i zwolennikiem absurdalnej zasady antropicznej (opisuję w zakończeniu), ale ta książka nie nosi jeszcze piętna owej pseudoteorii. Ryszkiewicz rozważa w niej różne możliwości, począwszy od tego, jak mogłyby wyglądać inteligentne gady, gdyby powstały na Ziemi w czasach dinozaurów. Nie jest to wcale z sufitu wzięte – mezozoiczne wielkie gady były stałocieplne, a pod względem fizjologii układu nerwowego przypominały ptaki. Jest wysoce wątpliwe, czy ewentualna gadzia cywilizacja sprzed 150 milionów lat mogła pozostawić jakieś ślady, które przetrwałyby do naszych czasów. Uniemożliwia to sama geologia, więc być może naprawdę istniała, a my się nigdy nie dowiemy 🙂 Ryszkiewicz podejmuje też temat istot żywych powstałych w innych warunkach, np. w atmosferach planet gazowych (ta kwestia jest też omawiana w wymienionych wcześniej serialach). Sensowne rozważania na temat obcego życia i alternatywnych biochemii można też znaleźć w Wikipedii, aczkolwiek tej angielskiej, bo w polskiej te hasła albo nie występują, albo są rażąco ubogie w porównaniu z angielskimi. Np. tu: https://en.wikipedia.org/wiki/Hypothetical_types_of_biochemistry i https://en.wikipedia.org/wiki/Extraterrestrial_life.
Naukowcy (albo przynajmniej osoby o ścisłym wykształceniu) pisują też czasem SF. Np. Fred Hoyle, wielki brytyjski astronom, który m.in. opracował teorię powstawania pierwiastków cięższych niż hel (nukleogenezy), jest autorem powieści „Czarna chmura”. Tytuł opisuje międzygwiezdną istotę, inteligentną chmurę gazu, która przybywa do Układu Słonecznego i otacza Słońce, by pożywić się jego energią. Powoduje to oczywiście epokę lodowcową na Ziemi, więc ludzie próbują skontaktować się z tą istotą i poprosić ją, by się jednak posunęła. Ostatecznie kontakt zostaje nawiązany, co powoduje zdumienie chmury, która nie przypuszczała, że życie może też istnieć na planetach. Podobna rozumna istota żywa występuje w angielskim serialu „A for Andromeda”, którego Hoyle był współscenarzystą, a także w nowym amerykańskim serialu „Star Trek Discovery”.
Mój ulubiony Stanisław Lem rozważa kwestię ogromnych istot żyjących w przestrzeni kosmicznej co najmniej dwukrotnie. Na serio w „Obłoku Magellana”, gdzie dyskwalifikuje ten pomysł, wskazując, że „impulsy nerwowe” takiej istoty podróżowałyby zbyt wolno, by można było mówić o jakimś rodzaju intelektu. A półżartem w opowiadaniu „Jak Mikromił i Gigacyan ucieczkę mgławic wszczęli” z „Cyberiady”, w którym olbrzym zbudowany z gwiazd nie nadąża za kwantowym mikrusem, tylko obraca się w jego kierunku, a ponieważ mikrus jest ciągle gdzie indziej – obraca się coraz szybciej, aż rozpada się na kawałki, co staje się początkiem wszechobecnego w kosmosie wirowania i rozszerzania się Wszechświata.
Najbardziej spektakularnym pomysłem Lema, jeśli chodzi o obce życie, jest rozumny ogólnoplanetarny ocean w „Solaris” – ogromny organizm żywy o niespecjalnie wyjaśnionej biochemii i fizjologii, który pokrywa prawie całą planetę. Dla Lema jest to przede wszystkim przyczynek do jego ulubionego tematu – niemożności porozumienia się z obcą, odmienną od naszej inteligencją. Ziemscy naukowcy przysłani na Solaris w celu badania żywego oceanu sami stają się obiektem prowadzonych przezeń badań i eksperymentów. Niestety żadna z ekranizacji tej powieści nie podjęła myśli autora – w niezłym filmie Tarkowskiego następuje dryf w stronę chyba typowych dla tego reżysera mistycyzmów, natomiast wersja Soderbergha i Clooneya jest raczej kosmicznym romansem, filmem o poczuciu winy (winnym jest oczywiście mężczyzna 😉 ), na dodatek zakończonym akcentem dickowskim (czyli charakterystycznym dla twórczości P.K.Dicka) w rodzaju tych, których sam Lem po prostu nie cierpiał.
Innym pomysłem Lema jest życie „nieorganiczne” – zwane przez bohaterów nekrosferą – w „Niezwyciężonym”. SPOILER WARNING! Kosmiczny krążownik Niezwyciężony przybywa na pustynną planetę Regis III, na której wcześniej zaginęła jego siostrzana jednostka, równie dobrze wyposażona i z równie liczną, kilkudziesięcioosobową załogą. W trakcie dochodzenia ludzie znajdują wrak tego statku, jak również ślady dawnego życia na planecie, które, jak ustalają, skryło się w oceanie. Na koniec okazuje się, że wiele milionów lat temu na Regis III rozbił się statek obcej cywilizacji, z którego przetrwały tylko roboty i komputery. I te inteligentne mechanizmy podlegały „mechanicznej ewolucji” w walce o źródła energii, aż ostatecznie przetrwał tylko jeden organizm o strukturze roju, w którym poszczególne „jednostki” są malutkimi „muszkami”. Muszki te mają niewielkie możliwości oddziaływania na świat i kierują się jedynie doraźnymi instynktami, takimi jak unikanie niszczycielskich warunków i potrzeba uzupełniania energii. Jednak w razie potrzeby łączą się w wielkie struktury, uzyskujące na zasadzie synergii o wiele silniejsze zdolności oraz dostęp do zbiorowej „pamięci gatunku”, zawierającej np. informacje o sposobach niszczenia różnego rodzaju istot „konkurencyjnych”, w tym organizmów żywych. Dzięki temu były w stanie zniszczyć (głównie jednak dzięki zaskoczeniu ludzi niespodziewających się zagrożenia) załogę pierwszego ziemskiego statku.
W należącym do najciekawszych i najlepiej zrobionych filmów SF ostatnich lat „Arrival” (polski tytuł to niestety „Nowy początek” https://www.filmweb.pl/film/Nowy+pocz%C4%85tek-2016-712896) występują tzw. heptapody. SPOILER WARNING! Są to inteligentne istoty wyglądające jak swoiste siedmioramienne ośmiornice – o ich fizjologii ani film, ani nowela, na której podstawie go nakręcono, nie mówią zbyt wiele, wiemy natomiast, że postrzegają one rzeczywistość w zupełnie inny sposób – nie doświadczają upływu czasu jak my, ale postrzegają wszystkie wydarzenia równocześnie, co powoduje też istotne następstwa dla struktury ich myślenia, a tym samym języka. „Arrival” skupia się na próbach porozumienia, przetłumaczenia języka heptapodów na coś zrozumiałego dla ludzi, i jest szczególnie interesujący dla tłumaczy, ponieważ jego bohaterką jest lingwistka. Wbrew Lemowi pokazuje, że porozumienie z nawet tak odmienną inteligencją jest możliwe, w co można by powątpiewać – moim zdaniem zdolność nauczenia się języka heptapodów przez człowieka jest najbardziej wątpliwą kwestią filmu.
Wydaje się zatem, że organiczne koloidy zawieszone w wodzie stanowią jedyną drogę dla życia – przynajmniej zgodnie z naszą dzisiejszą wiedzą. Niezwykłe „dopasowanie” wody do potrzeb takiego życia, wraz z innymi „zbiegami okoliczności” w kwestiach różnych stałych fizycznych i budowy Układu Słonecznego, doprowadza niekiedy umysły słabiej wyćwiczone w logice do przyjęcia tezy, że cały nasz Wszechświat jest skonstruowany tak, aby umożliwić powstanie życia. Jest to tzw. zasada antropiczna. Sam jednak nie jestem jej zwolennikiem i uważam, że jest to klasyczne mieszanie skutków z przyczynami. Życie na Ziemi powstało dlatego, że panowały tu odpowiednie warunki, a nie warunki takie panowały na Ziemi po to, by umożliwić powstanie życia. Grawitacja i ukształtowanie terenu oraz określone prawa fizyki powodują, że rzeka spływa z gór określonym korytem; trudno twierdzić, że grawitacja i góry powstały jedynie dlatego, by sobie jakaś rzeka mogła po nich spływać.