Kapitalizm kontra świat

Harry Harrison Filmowy wehikuł czasu

W latach 80. w oczach polskiego miłośnika SF Harry Harrison (1925–2012), amerykański pisarz mieszkający głównie w Europie (zwłaszcza w Irlandii), wyrósł na tytana science fiction. Zapewniły mu to nie tylko oficjalne publikacje: prócz opowiadań rozsianych po antologiach w pierwszym obiegu ukazały się tylko trzy z jego licznych powieści: Planeta śmierci (1982, pierwsza część cyklu), Filmowy wehikuł czasu (1985, odcinkowo w miesięczniku „Fantastyka”) i Bill, bohater Galaktyki (1986, pierwsza część cyklu, odcinkowo w miesięczniku „Fantastyka”). Większość pozostałych utworów Harrisona można było w Polsce nabyć za słone pieniądze na konwentach miłośników SF – były to wydania „fanklubowe”, czyli mówiąc bez ogródek – pirackie, wydane bez porozumienia z autorem i bez płacenia mu (zresztą i oficjalne polskie wydawnictwa płacące zwykle autorom w złotówkach nie były zbyt atrakcyjnym partnerem dla zachodnich pisarzy i wydawców). Wydania fanklubowe charakteryzowały się zwykle podłym poziomem wydawniczym (drukowane na powielaczach jak opozycyjna bibuła) i kiepskimi tłumaczeniami (w tym i oficjalne wydawnictwa czasem dawały plamę, zatrudniając – co potem stało się tradycją – tłumaczy niekapujących nauk ścisłych do tłumaczenia SF). Książki te, w szczególności tasiemcowa seria o przygodach Stalowego Szczura (Stainless Steel Rat), zyskały Harrisonowi gigantyczną renomę w polskim fandomie.

Mam nawet jedną z takich „fandomowych” publikacji, drugi tom serii (naonczas tylko trylogii) Planeta śmierci, wyróżniający się znakomitym poziomem edytorskim: twarda oprawa, obwoluta z dobrej jakości barwną ilustracją, wyklejki, prawdziwy druk, dobre tłumaczenie Sławomira Kędzierskiego (wydanie z serii „Klub Książki Fantastycznej” Polskiego Stowarzyszenia Miłośników Fantastyki, ale nie wiem, czy ukazało się w niej coś jeszcze). Niestety sama powieść temu poziomowi nie dorównuje, co wiąże się z procesem, jaki zaszedł w latach 90., kiedy to zaczęto wydawać w Polsce całą fantastykę, jaką tylko się dało. Oznaczało to niestety nie tylko, a właściwie nie tyle wydanie ważnych pozycji, które wcześniej były u nas niedostępne, co rzeczywiście wydawanie wszystkiego, byle było na tym sławne nazwisko. Nawet jeśli były to typowe produkcje zarobkowe, w których Harrison celował, zwłaszcza przy pomocy mniej czy bardziej anonimowych wyrobników (choć trzeba przyznać, że po jednej książce napisał z Robertem Sheckleyem i Marvinem Minskym).

Okazało się mianowicie, że wielu pisarzy, których uważaliśmy w naszym kraju za wybitnych, ma na koncie jedną, dwie, trzy znakomite pozycje, ale poza tym gros ich twórczości stanowią w najlepszym razie średniaki. Harrison nie był tu wyjątkiem: Stalowego Szczura dociągnął do jedenastu tomów, Billa bohatera Galaktyki do siedmiu, a najbardziej kuriozalnym przypadkiem jest Planeta śmierci, która dorobiła się ośmiu tomów (niezależnie od tego, że ósmy ma w tytule nr 7), ale tylko trzy pierwsze napisał Harrison. Pozostałe są autorstwa pisarzy rosyjskich: Anta Skałandisa (źle transkrybowanego na Skalandisa) i Michaiła Achmanowa, i ukazały się głównie w Rosji i Litwie, a niektóre także w Polsce i Czechach. Tych wschodnich nie znam, ale z tomów autorstwa Harrisona do lektury nadaje się tylko pierwszy. Podobnie z cyklu Stalowego Szczura zjadliwe są tylko pierwsze 3-4 tomy, chociaż pewnie zagorzali miłośnicy HH będą innego zdania.

Ale zamiast narzekać, zajmijmy się dobrymi książkami irlandzkiego Amerykanina. Moją najbardziej ulubioną jest Filmowy wehikuł czasu (tyt. oryg. Technicolor Time Machine, 1967). Wraz z Billem stanowi ona przykłady fantastycznonaukowej satyry, która jest gatunkiem rzadkim i trudnym, bo nie chodzi w nim o wyśmianie fantastyki (to jest banalnie proste, a zarazem płytkie i jałowe, o czym wydają się zapominać twórcy rozlicznych „komedii” SF), a o wytknięcie ludzkich przywar. Celował w tym Lem (seria o Ijonie Tichym), ale znajdzie się sporo arcydzieł innych autorów, np. Wszyscy na Zanzibarze Johna Brunnera, wydane u nas dopiero w 2015 roku (hasło w Wiki twierdzi, że ukazało się w Czytelniku w 1975, ale nie umiem znaleźć żadnego potwierdzenia).

Konkretnie Filmowy wehikuł czasu jest satyrą na kapitalizm, 60 lat temu może jeszcze nie „kopro”, ale już całkiem dobrze potrafiący skurwić zdobycze nauki, techniki i wysokiej kultury, jak zrobił to choćby z Internetem na przełomie tysiącleci, a wcześniej m.in. z telewizją, radiem i prasą. Głównym bohaterem książki jest Barney Hendrikson, reżyser filmowy pracujący w podupadającym studiu (ponieważ właściciel, L.M. Greenspan, wyprowadza zyski na prywatne konto). Studio jest w przededniu kontroli bankowej, a tym samym bankructwa, gdyż kontrola ujawni machloje właściciela i będący ich wynikiem katastrofalny stan finansów. Hendrikson wpada jednak na pomysł, że mogliby nakręcić film gwarantujący wielki kasowy sukces w jeden weekend. W tym celu wykorzystaliby wynalazek niejakiego profesora Hewetta, a mianowicie wehikuł czasu, wykonując wszystkie prace w przeszłości, najlepiej – by zapewnić większą „autentyczność” – w odpowiedniej epoce i miejscu.

Na temat przyszłego blokbastera Hendrikson wybiera „odkrycie” Ameryki przez wikingów, które od pseudoodkrycia przez Kolumba różni się tylko tym, że nastąpiło 5-6 stuleci wcześniej. Zatrudnia jeszcze Jensa Lynna, akademickiego specjalistę od języka staronormandzkiego (jako tłumacza), byłych komandosów (jako ochroniarzy) oraz, rzecz jasna, całą masę fachowców od robienia filmów, przede wszystkim bezmózgą ślicznotkę i równie bezmózgiego mięśniaka jako parę głównych bohaterów. No i jazda z całym sprzętem do XI wieku, po uprzednim zwerbowaniu klanu Ottara – grupy wikingów, których namówiono, by odbyli wyprawę do Winlandu, którą amerykańscy filmowcy będą filmować.

Rzecz jest doskonale napisana, z dobrze obmyśloną fabułą, zawierającą przeróżne zakręty w rodzaju wycofania się głównego aktora po złamaniu nogi (zastąpiono go Ottarem) albo zawalenia planu czasowego (jeden z muzyków zatrudnionych do nagrywania soundtracku rozwalił puzonem elektroniczne lampy wehikułu czasu). Jest w niej mnóstwo humoru i obrazów rzeczywistości w krzywym zwierciadle, zwłaszcza złośliwości wobec amerykańskiego przemysłu filmowego. Harrison na całego drwi z jego decydentów uzurpujących sobie prawo do wszechwiedzy i „optymalnych” decyzji, szczególnie przekręcania historii i „adaptowanych” dzieł wedle swojego gustu i hipotetycznego zapotrzebowania ze strony widzów. Powieść Harrisona nie straciła przy tym klasy mimo upływu lat, choć oczywiście gdy czytałem ją po raz pierwszy jako nastolatek czterdzieści lat temu, zwracałem uwagę na inne rzeczy niż dziś.

Trochę inaczej patrzę teraz na głównego bohatera, Barneya Hendriksona, z którego perspektywy obserwujemy wydarzenia. Jest przepracowanym, zestresowanym wyrobnikiem machiny rozrywki, choć miewa pewne artystyczne ambicje i trudno nie czuć do niego sympatii. Ma jednak też irytujące cechy – i nie chodzi tu tylko o bezwzględność w wykorzystywaniu podwładnych (nie waha się na przykład zostawić swojego tłumacza na rok wśród wikingów, w niehigienicznych, a nawet niebezpiecznych warunkach życia, żeby lepiej opanował miejscowy język.

Najbardziej denerwującą właściwością Hendriksona (i wielu innych postaci) jest typowo amerykańskie lekceważenie wszystkiego, co nie jest niezbędne dla przedsięwzięcia – czyli programowa ignorancja, ucieczka od wiedzy i wyjaśnień naukowców, których Hendrikson nie chce rozumieć i zresztą nie byłby w ogóle w stanie (choć były zrozumiałe dla polskiego licealisty z lat 80.). Widzimy tam charakterystyczne dla wielu utworów (nie tylko amerykańskich, boż podobnie traktują uczonych wojskowi w Niezwyciężonym Lema, choć i tam jest to najpewniej obserwacja, a nie pogląd autora) podejście do naukowca jako służebnika, którego praca jest wtedy istotna, gdy dostarcza jakichś doraźnych korzyści. „Komercyjne” podejście do nauki, irytujące mnie straszliwie we współczesnych biografiach doskonałego skądinąd Waltera Isaacsona, stanowi typowe zaślepienie, które ignoruje fakt, że żadna nauka stosowana nie polatuje sobie na elfich skrzydełkach w powietrzu – wszystkie stoją twardo oparte na badaniach podstawowych. Te badania nazywają się „podstawowe” nie tylko dlatego, że są niezbędne, ale też dlatego, że są o wiele bardziej zbliżone do badania istoty rzeczywistości, a przez to nie da się ich bezpośrednio „monetyzować”. Są jednak niezbędne, lecz dziś mało które korpo jest skłonne je finansować – no właśnie, finansować, a nie „inwestować”. Brak krótkoterminowego zwrotu jest w oczach koprokapitalistów wręcz zbrodnią.

Ale zostawmy już tę tyradę, bo władający Ziemią miliarderzy nie porzucą swego fiksum dyrdum na stale rosnący zysk, dopóki nasza cywilizacja nie upadnie (do czego, mam wrażenie, zostało góra kilkadziesiąt lat). O powieści Harrisona wypada jeszcze napisać, że wszystko skończyło się w niej dobrze, mimo iż rdzenni mieszkańcy Winlandu okazali się mniej skłonni do współpracy niż założył Hendrikson i bynajmniej nie trzeba było walk wikingów z tubylcami inscenizować. Barney ukończył film, ranni wyzdrowieli, banki mające kredytować dalsze machinacje L.M. Greenspana zostały zadowolone i jest super.

Jednak znacznie ciekawszy od tego happy endu jest wniosek końcowy. Okazuje się mianowicie, że wikingowie zasiedlili Winland, gdyż ludzie z XX wieku wpadli na pomysł nakręcenia filmu o wikingach zasiedlających Winland. Lokalizacja wikińskiej osady w Ameryce jest pętlą czasową! Filmowcy wybrali miejsce na podstawie XX-wiecznych badań wskazujących, że w tym miejscu była osada, a wikingowie osiedlili się w tym miejscu dlatego, że tak polecili im filmowcy. Paradoks, na szczęście nie doszło po drodze do zapadnięcia się Wszechświata, co w Pingwinach z Madagaskaru przewidywał Kowalski. Ottar okazał się Thorfinnem Karlsefni, wymienianym przez sagi jako zdobywca Winlandu – znalazła się w nich nawet wzmianka o Barneyu Hendriksonie pod odpowiednio „zwikińszczonymi” personaliami.

Ale to nie koniec utrapień biednego Hendriksona – rozochocony sukcesem i zyskami L.M. postanawia zlecić ekipie z wehikułem czasu ekranizację innej opowieści. Nowego Testamentu. Srebrniki muszą płynąć!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *