
Windows, Mac, Linux, Nintendo Switch
„Tiny Bookshop”, czyli „Księgarenka” z 2025 jest relaksacyjną grą indie z elementami symulacji ekonomicznej. Gracz wciela się w niej w osobę, która „rzuciła wszystko i wyjechała w Bieszczady”, a dokładniej zainwestowała w kupno samochodu z przyczepką i postanowiła zarabiać na życie, sprzedając książki w prowincjonalnym angielskim miasteczku na wybrzeżu. Powiedziałbym, że jest to setting SF, czy może nawet bardziej fantasy, bo zarabianie na życie w księgarstwie jest dziś mniej więcej tak samo łatwe jak przeprowadzenie zimnej fuzji jądrowej. Ale odłóżmy skrzeczącą rzeczywistość na bok i powiedzmy więcej o mechanikach gry.

Gracz może konfigurować swoją przyczepkę, umieszczając w niej przedmioty, które znajdzie lub kupi w trakcie rozgrywki. Najważniejszą kategorią wystroju są miejsca na książki, takie jak regały i skrzynie, gdyż to one decydują o liczbie książek, jaką można wystawić na sprzedaż w ciągu dnia. Zaś im więcej książek wystawimy, tym większe prawdopodobieństwo, że klienci nie wykupią zbyt szybko którejś z kategorii i tym większe szanse, że zdołamy polecić coś trafnego osobie proszącej o radę. Niestety „regałów” jest bardzo mało, a w dodatku gra narzuca nierealistyczne ograniczenie: otóż choć możemy mieć nieskończoną liczbę książek w bagażniku naszego malucha (samochód najbardziej przypomina starego Fiata 127 albo Volkswagena Golfa), to po otwarciu sklepu nie możemy uzupełniać książek na półkach sklepu.


Inne obiekty do umieszczenia w przyczepce lub wokół niej zwykle zwiększają szansę na sprzedaż w jednej czy dwóch kategoriach, wydłużają czas działania premii albo mają inne, bardziej różnorodne efekty. Trafi się wśród nich bezdomny pies do przygarnięcia albo nawet nawiedzona maszyna do pisania, dzięki której napiszemy pierwszy własny bestseller.

Po umieszczeniu obiektów (które przeważnie zwiększają nasze koszty utrzymania) i wyłożeniu książek na półki (podstawowy regał mieści 40 tomów) wybieramy z mapy miejsce, w którym będziemy danego dnia prowadzić obwoźną sprzedaż, i jazda (ale po zapłaceniu za benzynę). Po przybyciu na miejsce i otwarciu księgarenki możemy rozglądać się po okolicy, nawiązywać rozmowy, kupować przedmioty, jeśli znajdziemy jakiś sklepik (i mamy pieniądze). Przez cały czas mamy dostęp do dziennika, który zawiera listę naszych osiągnięć i zadań, biogramy najważniejszych klientów, kalendarz itp.


Do naszej przyczepki przychodzą ludzie, przeglądają książki i czasem proszą o rekomendację. Musimy wtedy zaproponować jakąś pozycję pasującą do życzeń danego klienta – jeśli trafimy, dostaniemy krótkotrwałą premię do sprzedaży. Niestety działa ona bardzo krótko, tak że zwykle żaden nowy klient nie zdąży w tym czasie wejść do przyczepki i jej efekt odczują tylko ci, którzy już w niej są. Liczba klientów zależy od miejsca, pogody i dnia tygodnia (zwykle najlepszą sprzedaż osiąga się na targu staroci), rośnie też z upływem kolejnych dni, ponieważ sława naszej księgarenki zatacza coraz większe kręgi.

Wśród klientów pojawiają się też osoby nieanonimowe, mające imię i nazwisko i coś do powiedzenia. Niestety ich historyjki są z reguły płaskie i nudne, może poza muzykiem z miejscowego zespołu (któremu pomagamy przełamać blokadę twórczą) i studentką zajmującą się roślinami (prowadzi też kwiaciarnię na targu staroci). Czasami klienci nazwiskowi dają nam zadania, najczęściej polegające na sprzedaniu określonej liczby książek albo znalezieniu/kupieniu wskazanej liczby przedmiotów. Powiedzmy, że zapewnia to graczowi jakieś ukierunkowanie, bo tak poza tym nie bardzo wiadomo, co powinniśmy robić (no dobra, mamy sprzedawać książki, wtapiać się w społeczność i szukać siebie).



O zachodzie Słońca zamykamy sklepik i otrzymujemy miejscową gazetę, która najczęściej podsumowuje nasz dzień fiskalny, a także zawiera oferty sprzedaży książek i specjalnych przedmiotów. Po zamknięciu sklepiku możemy znowu konfigurować jego wystrój. A potem wybieramy miejsce docelowe na następny dzień pracy (warto korzystać z tych, w których coś się dzieje danego dnia, tak jak na targu staroci) i jazda.
Książki, którymi handlujemy, podzielone są na siedem kategorii… trudno tu powiedzieć, jakich. Tematycznych? Gatunkowych? Mamy kryminały, dramaty, literaturę faktu, fantasy, klasykę literatury, literaturę dziecięcą i podróżniczą. Tytuły, które do nas trafiają, są przeważnie autentyczne, jednak ich klasyfikacja gatunkowa budzi poważne wątpliwości. „Fantasy” to bardziej fantastyka, ponieważ trafia się tam również SF. Wśród kryminałów pojawiają się także horrory Stephena Kinga, literatura podróżnicza obejmuje nie tylko przewodniki turystyczne i reportaże z podróży, ale i książki kucharskie, a nawet beletrystykę w rodzaju „W 80 dni dookoła świata”. W kategorii „drama” pojawia się poezja, podczas gdy sztuki teatralne występują też w kategorii klasyki. „Fact” obejmuje m.in. literaturę popularnonaukową dotyczącą nauk przyrodniczych oraz encyklopedie, podczas gdy powinny tam widnieć głównie książki historyczne i biografie. Słowem, ogólny bałagan.

Bardzo irytujący jest też kompletny brak korelacji między tym, na jak grubą wygląda książka na półce, a rzeczywistą liczbą stron, która jest często ważna przy dobieraniu rekomendacji. No i wreszcie tytuły dość szybko zaczynają się powtarzać, drażniło mnie to już pod koniec lata (pierwszej pory roku). Ogólnie rzecz biorąc gra wygląda trochę jak dzieło początkujących twórców, a przy tym świeżo upieczonych absolwentów kursu inkluzywności w elektronicznej rozgrywce (są takie!). Zasadniczo jest mi to obojętne, ale trudno czasem uniknąć wrażenia, że wszystko jest trochę sztuczne i na wyrost.
Grafika „Tiny Bookshop” jest typowym lo-fi: proste modele, mało szczegółowe tekstury, ogólnie przypomina trochę malarstwo akwarelowe o sporym stopniu umowności. Ma to bardzo fajny nastrój, który niestety psują animacje postaci – kostropate i niezgrabne. Za to minimalne wymagania sprzętowe są rzeczywiście minimalne: wystarczą procesor i5, zintegrowana grafika i 8GB RAM-u. Muzyka to mało inwazyjna jazzująca tapeta dźwiękowa i cały ten tytuł jest modelowym budżetowym indykiem z zaangażowaniem i dofinansowaniem państwowym. Byłoby fajnie, gdyby nie kosztował aż 9 dych…
[screenshoty własne]